Popularne seriale i programy w krzywym zwierciadle.

Satyryczny magazyn „MAD” nie oferuje humoru wysokich lotów. Do Monty Pythona mu daleko, ale rysowników ma zacnych. Tym razem przyjrzymy się karykaturalnie powykrzywianym sylwetkom bohaterów naszych ulubionych programów i seriali telewizyjnych. Zasada jest ta sama, co przy poprzednich częściach: nie znasz oryginału – nie pośmiejesz się.

Zaczynamy wobec tego od „Gry o zgon”. Oryginał cieszy się taką popularnością, że prawdopodobnie większość zna tę historię – choćby ze słyszenia. Paszkwil stworzony przez „MAD-a” skupia się tradycyjnie na fabularnych niedociągnięciach i karykaturach postaci – a jest ich tu całkiem sporo („W zamku Smarków dzieci jest wręcz co niemiara. Jedno dożyje dwudziestki, jeśli się postara”). Poznajemy króla Balerona i jego sadystyczną żonę („Ojciec syna królowej to też jego wuj. Kto ją o to pyta, ten słyszy: idź w ch…), obfite wydmy królowej pustyni, impotenta Staniksa oraz ulubieńca widowni, kurdupla Tyciona. Następnie dostajemy pięciostronicową parodię serialu, zrozumiałą, rzecz jasna, tylko dla jego widzów (ewentualnie czytelników książki).

„Dział Monotonnej Piątki” obśmiewa lansowany przez media stereotyp, że wszyscy homoseksualiści są modni, zorganizowani i obyci, prezentując nam „Pomady Różowej Brygady”, opowiadające o grupie gejów – specjalistów od ciuchów. Następnie rzucimy „Okiem MAD” na programy kulinarne i zajrzymy za kulisy „Plaster Szew Junior” („Jestem Mehitabel i mam trzynaście lat. Wolę gotować niż robić cokolwiek innego! Wolę gotować niż oglądać telewizję, grać w gry wideo czy pisać wiadomości! Wolę gotować niż chodzić do szkoły! Albo na studia! Gotuję więc na poziomie eksperckim, a piszę i czytam na poziomie przedszkolnym!”). Burk Grill nauczy nas, jak przetrwać w centrum handlowym, a Dział Głupiego Końca podzieli się praktycznymi wskazówkami dla czekających na apokalipsę.

Jeśli chodzi o seriale, „MAD” bierze na języki między innymi „Deadwood” („Zgredwood”), „Raya Donovana” („Rozwalam łby, mówię monosylabami. Porozumiewam się głównie za pomocą grymasów i udręczonych min”), „Rodzinę Soprano” („Najlepiej się ogląda, jeśli masz nielegalnie podpiętą kablówkę!”), „Homeland”, „Żywe trupy” („Widzicie, ile człowieka omija, jeśli przez miesiąc jest w śpiączce?”) i „Dextera” („Oto serial, w którym gra Michael C. Hall, gość z Sześciu stóp pod ziemią! W tamtym serialu umiał rozmawiać z ludźmi, którzy właśnie zmarli. W tym – rozmawia z ludźmi, którzy umrą wkrótce! W pewien perwersyjny sposób to chyba krok naprzód!”).

Nieźle dostaje się po uszach bohaterkom serialu „Seks w wielkim mieście” – czterem sukom, które wyglądają jak modelki (ewentualnie dziwki z lat 70.), a mówią jak hokeiści i zaliczają wszystko, co nosi spodnie („Jestem Catty Brudshow! Prowadzę rubrykę seksualną w nowojorskiej gazecie! Piszę o scenie randkowej na Manhattanie! Mała statystyka: w Nowym Jorku odbywa się 400 000 aktów płciowych dziennie! Mniej więcej 100 000 z nich z udziałem moim i moich trzech przyjaciółek!”).

Na uwagę zasługuje parodia serialu „Detektyw” („CSI na bagnach”, „seks, przemoc i gałęzie”), w której kapitalnie obśmiano głównych bohaterów: oszukańczego dupka i naćpanego samotnika ze skłonnością do pseudofilozoficznego bełkotu.

„- Ofiara to kobieta, około 27 lat. Związana, zgwałcona, okaleczona, a potem przyozdobiona gałązkami i porożem. Wygląda to na jakiś satanistyczny rytuał. A ty jak myślisz, Zraz?

– Życie to chaos, pełen mebli, chmur i nieba i jeśli nie przykucniemy, skończymy jako rozbitkowie.

– Po obrzękach i sińcach oceniam, że nie żyje od około 6,5 godziny. Zadrapania na rękach wskazują, że stawiała opór. Jakieś przemyślenia, Zraz?

– Wszyscy jesteśmy stworzeniami działającymi w czterech wymiarach: czasie, przestrzeni, głębi i ogórkach konserwowych”.

„MAD ściąga seriale” to trzecia wydana w Polsce kompilacja materiałów z „MAD-a” (po „MAD kręci SF” i „MAD o superbohaterach”). Znalazły się w niej podobno najlepsze parodie, ale jeśli tak jest rzeczywiście, kiepsko to świadczy o poziomie całej reszty. Mam sporo zastrzeżeń do niewymyślnych, dość powtarzalnych żartów i nieco szmatławego humoru, jednak rysownicy wydawnictwa są – moim zdaniem – pierwszorzędni. Poza tym zawsze to jakaś okazja, by pośmiać się z telewizyjnych idiotyzmów, zwłaszcza że „od śmiechu dusza tyje i dostaje silne grube łydy”, jak twierdzili polscy futuryści. Szału nie ma, ale dla rozrywki można przeczytać.