„Bo czym jest poczucie bezpieczeństwa, jeśli nie hukiem bomby, spadającej na dom kogoś innego?”

Na świecie wciąż trwają wojny, w wyniku których giną ludzie – w tym kobiety i niewinne dzieci. Obojętnie słuchamy wieczornych wiadomości, informujących o nie naszych tragediach i nie naszych konfliktach. Może gdzieś tam na Bliskim Wschodzie rozgrywają się dantejskie sceny, ale nas one nie dotyczą, my jesteśmy bezpieczni. Omar El Akkad burzy to pozorne poczucie bezpieczeństwa, wywracając do góry nogami niezmienny od lat układ sił: zjednoczony Bliski Wschód stanowi nową potęgę, oazę spokoju i bezpieczeństwa, zaś rozbite i zależne od pomocy humanitarnej Stany Zjednoczone wykrwawiają się w kolejnej bratobójczej wojnie secesyjnej. Nadal macie dobry nastrój?


„Nie jest to opowieść o wojnie, lecz o upadku”.

Problematyka „Ameryki w ogniu” Omara El Akkada może być rozpatrywana na dwóch płaszczyznach: lokalnej, dotyczącej konfliktu między północnymi i południowymi stanami Ameryki, oraz szerszej, globalnej. W wyniku rabunkowej eksploatacji zasobów ziemi i krótkowzrocznych działań ludzi natura przestała obdarzać nas swoimi dobrodziejstwami i obróciła się przeciw człowiekowi:


„Dziś pozostały jedynie trzewia tego od lat pożeranego świata i resztki daremnych prób ratowania go: cienkie wstęgi asfaltu, które znikały pod falami przypływu, miasta widma przycupnięte na sztucznych wzniesieniach, rozpadające się mosty, które prowadziły w odmęty. Trwało to wszystko porozrzucane po wysepkach jak ruiny – i jak wszystkie ruiny miało w sobie coś groteskowego, było jak występek przeciwko upływowi czasu”.

Gdy świat zmierza ku zagładzie, narody nawet nie próbują się jednoczyć: Amerykanie poświęcają czas i energię na wewnętrzny konflikt, podsycany przez szpiegów nowych imperiów, w których interesie leży rzucenie na kolana dawnego supermocarstwa. Omar El Akkad demaskuje przy tym bezwzględność polityki i fasadowość tak zwanej pomocy humanitarnej – jedno i drugie nie ma nic wspólnego z ludzką solidarnością i współczuciem. Choć od stuleci mordujemy się nawzajem pod sztandarem tego czy innego boga, wciąż nie nauczyliśmy się (i w przyszłości również się nie nauczymy) podstawowych zasad każdej wiary: szacunku do natury i życia we wszelkich jego przejawach, altruizmu i odpowiedzialności za siebie i świat, który został nam oddany w opiekę. Doskonale natomiast radzimy sobie z niszczeniem: wymyślamy nowe narzędzia mordu i nowe techniki tortur, osiągamy mistrzostwo w krętactwie i manipulacji, co pomaga nam usprawiedliwić każdą zbrodnię, wykorzystujemy gniew skrzywdzonych i pozbawionych głosu, by przekonać ich do „Sprawy” (takiej czy innej) i zamienić w bezmyślne narzędzia śmierci.


„Karmił ją mitologią jej ludu, opowieściami o Południu oplątw i liści palm; o magnoliach, na których rosły liście Historii i jej przyrodniej siostry Apokryfii; o niezrównanej hojności i radosnym braku umiaru; o prosiakach wędzonych w całości, o brzoskwiniach i pekanach, o tartach limonkowych. Chłonęła to wszystko, zachwycona nie tylko faktem, że taki świat kiedyś istniał, ale też tym, że dzięki swojemu pochodzeniu miała do niego pewne prawo. Nieważne, ile było w tym prawdy, a ile zmyślenia. Wierzyła w każde słowo.
Mówił, że jej kraj zajmował niegdyś najpłodniejsze tereny na Ziemi, był ojczyzną cukru, bawełny i kukurydzy. Opowiedział jej o tym, jak Północ po raz pierwszy rozszarpała tę krainę”.

„Ameryka w ogniu” to futurystyczna opowieść, ale szybko o tym zapominamy. Postapokaliptyczny świat opisany został niezwykle realistycznie i ma niepokojąco znajome oblicze. Wydarzenia przedstawione przez autora równie dobrze mogłyby się rozgrywać tu i teraz. Mało tego – niektóre z nich dzieją się właśnie na naszych oczach. Książka Omara El Akkada to wiarygodny, ponury scenariusz końca, który ludzkość zgotowała sobie sama. Jest wielce prawdopodobne, że właśnie tak skończy się świat – „nie hukiem, ale skomleniem”.

Do czytania ku przestrodze.