„Z jej twarzy, a nawet uszu, bił sceptycyzm.”

Nie bardzo wiem, jak okazać sceptycyzm uszami, ale umówmy się, że ten cytat z „Odkrywcy” Katherine Rundell dobrze oddaje moje wrażenia po lekturze.

„Kolejna po rewelacyjnych Dachołazach powieść Katherine Rundell, zręcznie łącząca tajemnicę i przygodę” – napisała o „Odkrywcy” Joanna Olech w majowym numerze „Książek”. „Dachołazów” nie czytałam, ale czytałam pełne zachwytu recenzje. Akcja najnowszej, „wielokrotnie nagradzanej” powieści Rundell rozgrywa się w Ameryce Południowej. To przeważyło szalę. Kupiłam.

Naszych bohaterów – Freda, Constance, Lilę i jej pięcioletniego brata Maksa – poznajemy, gdy zmierzają drogą powietrzną do Manaus. Pilot sześcioosobowego samolociku ma „dziarskie włosy w nozdrzach”, co może wyjaśniać przyczynę katastrofy: „Pilot stęknął, sapnął i zamykając przepustnicę, zmniejszył prędkość. Zakaszlał, jakby się udławił.”

Dzieci wychodzą z katastrofy trochę nadpalone, ale bez szwanku. Aby przetrwać, wykorzystują wiedzę Freda: chłopiec zawsze marzył o tym, by zostać odkrywcą i przeczytał mnóstwo książek przygodowych. Również Lila nie jest (wbrew temu, co napisała Joanna Olech) ignorantką: jej mama (z wykształcenia botanik) dorastała w dżungli. Lila wie całkiem sporo o miejscowej faunie, a jej wiedza często okazuje się przydatna, mimo iż dziewczynka czasami ma „płacz na końcu nosa”.

Podążając za mrówkami, dzieci docierają do wody i oczywiście natychmiast w niej nurkują – w amazońskiej dżungli! Piją tę wodę haustami, jakby nigdy nie oglądały programów Wojciecha Cejrowskiego. Woda przyjemnie chłodzi „poranione nogi”, ale co tam piranie: „Jeśli tylko nie poleci nam w wodzie krew, nie zwrócą na nas uwagi”. Może i tak, nie wiem. Nigdy nie moczyłam poranionych nóg w Amazonce. Katherine Rundell zrobiła natomiast pisarski rekonesans i odwiedziła Amazonię osobiście.

Dzieci docierają do zaginionego starożytnego miasta i spotykają tam gburliwego Odkrywcę – kto czytał „Zaginione miasto Z”, bez trudu rozpozna historię, którą inspirowała się autorka. Odkrywca, w przerwach między groźbami i proekologicznymi wykładami (brzmiącymi bardzo sztucznie), zdradza im kilka sposobów na przetrwanie, a na koniec użycza swego samolotu, by mogły dotrzeć do Manaus:

„Chłopiec otworzył przepustnicę, kierując dziób maszyny prosto w strach i do domu.”

Bardzo lubię książki przygodowe, zwłaszcza gdy ich akcja rozgrywa się w Amazonii. Wiele jestem w stanie wybaczyć ich autorom. W przypadku „Odkrywcy” Katherine Rundell nie umiem powiedzieć, co we mnie przeważa: rozczarowanie książką czy zdumienie po lekturze jej recenzji. Zaiste, z mojej twarzy (a może nawet i z uszu) bije sceptycyzm… .