Przepięknie wydana. Długo gładziłam okładkę, zanim w końcu zajrzałam do środka. A tam – trudno uwierzyć – jeszcze piękniej.

Dziesiątki niezwykłych zdjęć: portrety uśmiechniętych indiańskich dzieci, wyśmienite ujęcia zjawiskowych krajobrazów, egzotyczne miejsca i twarze. Stefan Czerniecki, poszukując tajemniczego Duida, zabiera nas tym razem na tereny zakazane.

„Wreszcie rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi. Ta kraina naprawdę potrafi zahipnotyzować. Fascynuje. Bo jest inna. Nęci nieznanym. Kusi grozą – taką niczym z horroru. Ale i bujnością – taką niczym z rajskiego ogrodu”.

Łatwiej chyba załatwić sobie audiencję u papieża niż uskutecznić wyprawę do południowego stanu Wenezueli, Amazonas, do którego wojskowo – socjalistyczny reżim nie wpuszcza żadnych obcych. Wenezuela ma niemal wszystko: na północy rajski archipelag wysepek z białym piaskiem i seledynową wodą, na południu dziewiczy las deszczowy poprzecinany dopływami Orinoko, na zachodzie góry z niewiarygodnym przewyższeniem (5 tysięcy metrów na długości 70 kilometrów), na wschodzie zaś słynny park Canaima, z najwyższymi tepuis (wenezuelskimi górami stołowymi) i najwyższym wodospadem świata (Salto Angel). A jednak w tym ziemskim raju bardzo łatwo można stracić życie, a jego stolica, Caracas, jest drugim po honduraskim San Pedro najniebezpieczniejszym miastem świata. Z każdym rokiem rośnie liczba taksówkarzy, decydujących się na współpracę z mafią. Turyści są tu napastowani, porywani i wywożeni poza granice miasta. Jeśli mają szczęście, kończy się na rabunku.

Caracas to światowa stolica przemocy: ludzie mieszkają tu w zamkniętych, strzeżonych osiedlach, często boją się wychodzić nawet po zakupy. Czasem tylko przemykają chyłkiem wśród murów. Na rozlokowanych dokoła miasta wzgórzach znajdują się najuboższe części aglomeracji, wylęgarnie przestępczości.

„Samo miasto należy do najbrzydszych na kontynencie. Odrapane blokowiska. Socjalistyczna zabudowa. Smętne barwy. A wszystko otoczone dzielnicami biedy na rozlokowanych wokoło górach”.

Raj zamienił się w piekło na skutek rządów Hugo Chaveza. Najszybciej rozwijający się kraj w Ameryce Południowej dziś zżera korupcja i przemoc. Przekonał się o tym Stefan Czerniecki, a jego przeżycia na lotnisku w Wenezueli sprawiają, że włos się jeży. Odetchnąć przyjdzie nam dopiero na rozległych równinach Los Llanos, gdzie nie trzeba się legitymować, by kupić rolkę papieru toaletowego. Tutaj rządzą wenezuelscy kowboje – llaneros. W ich stylu życia najbardziej zaskakuje godna pozazdroszczenia i nieosiągalna dla Europejczyka umiejętność „kontemplowania bezczynności”.

„Tutaj nikt nie pracuje, kolego. Tutaj się żyje. Pracujecie wy. Mieszczuchy. My wolimy sobie pożyć”.

Południowoamerykańscy kowboje prerii słyną ze sztuki jazdy, która jest wyjątkową mieszanką kilku stylów: tradycji teksańskiego kowboja, bogatych meksykańskich szlachciców dones i hiszpańskiej kawalerii, czerpiącej z kolei z jeźdźców mauretańskich.

“Od pradziadów koń był dla nich tym, czym dla współczesnego nastolatka telefon komórkowy. Nie rozstawał się z nim na krok. Chwalił przed rówieśnikami. Dbał i najzwyczajniej w świecie używał. Do pracy, do przemieszczania się, do zabawy. Do życia”.

Puerto Ayacucho to ostatnia z nadgranicznych miejscowości Amazonas. Od kilkunastu lat jedyną pozaindiańską grupą, która swobodnie może zapuszczać się dalej, w górny odcinek Orinoko, są stacjonujący tam ojcowie salezjanie. W środku dżungli i na brzegach rzeki roi się od wojskowych posterunków, a wynik kontroli zawsze jest nie do przewidzenia. Może się udać albo i nie. Można przeżyć albo i nie. To ziemia władzy. I karteli narkotykowych. Wojsko broni dostępu do tajnych kopalni Amazonas, a utrzymanie tajemnicy jest ważniejsze niż czyjeś życie.

Orinoko plasuje się na 19. pozycji listy najdłuższych rzek świata, ale sławę zawdzięcza niezwykłemu krajobrazowi, przez który przepływa.

„Meandrując pomiędzy kontrastującymi ze sobą krajobrazami, odzwierciedla niejako złożoność tego kontynentu. Jego wielopoziomowość. Jego inność. Orinoko to najbardziej latynoska z rzek”.

W legendarnej rzece dla zuchwałych kipi życie. Znajdziemy tu słynne wśród Indian trembladory, znane u nas jako elektryczne węgorze, duże płaszczki z jadowitym kolcem na ogonie, piranie, kajmany i bezlitośnie szybkie w wodzie anakondy. Życie kotłuje się też w zielonym piekle selwy, bo tak prawidłowo należy nazywać lasy Puszczy Amazońskiej. Spodziewałam się, że będzie tam ciasno, ciemno, duszno i gorąco, ale hałasu jakoś nie wzięłam pod uwagę. Stefan Czerniecki przytacza wyniki badań naukowców, którzy udowodnili, że poziom głośności lasu deszczowego odpowiada poziomowi głośności młota pneumatycznego na ulicy. Do pełnego obrazu brakuje nam jeszcze tylko komarów i czegoś znacznie bardziej gorszego: muszek puri puri. Najbardziej wyczerpująca jest podobno jednak nieustanna koncentracja. W dżungli bywa niebezpiecznie. Nie wiadomo, czego można dotknąć, a czego nie. Taka mrówka ventiquattro, mrówa gigant na przykład. Ból po jej ukąszeniu trwa godzinami i trudno go wytrzymać. Lepiej nie wchodzić jej w drogę.

Tepui to góra stołowa, która wygląda jak jeden potężny klocek: walcowaty, ogromny, ze stromymi ściankami. Cud natury.

„Mają je jeszcze w Gujanie oraz w północnej Brazylii. Ale to te na południu Wenezueli, w zakazanym stanie Amazonas, są najbardziej odizolowane od reszty świata. Najbardziej niedostępne. Najbardziej schowane przed cywilizacją. I w części nadal nienazwane. O ich zdobyciu nawet nie wspominając.

Wśród nich ten największy. Zlokalizowany niemal pośrodku stanu. Wielki do tego stopnia, że sama Orinoko musiała rozdwoić się na dwa cieki (jej prawa odnoga przyjęła nazwę Rio Cunucunuma), aby opłynąć kolosa. To tepui Duida”.

Przed nami jeszcze Ciudad Bolivar, prawdziwa perełka pośród wenezuelskich miast, oraz Salto Angel – najwyższy wodospad świata. Na Gran Sabana, wielkiej równinie, wysokie na kilometr skalne zęby z okresowymi wodospadami robią ogromne wrażenie. To właśnie te tereny stały się naturalną sceną dla „Parku Jurajskiego”. Zainspirowały również Arthura Conan Doyle`a do napisania „Zaginionego świata”. To jedna z największych atrakcji turystycznych Wenezueli.

Wyprawa „śladem szeptu amazońskiego potoku” była jednocześnie przerażająca i wspaniała. Dziewicza Amazonia oglądana oczami Stefana Czernieckiego spełniła wszystkie moje oczekiwania, a wizyta w ponurym Caracas przypomniała mi – zbyt dobrze znane – surrealizmy komunistycznego systemu. Nawet najpiękniejsze miejsce może zamienić się w piekło, jeśli zabierzemy ludziom wolność i każemy im żyć według obcych, narzuconych praw. To dlatego Caracas jest najmniej latynoskim z miast.