146 meczetów (w tym Meczet Sulejmana), 35 pałaców, mauzolea, karawanseraje, mosty, szkoły, akwedukty i szpitale – to dorobek Mimara Sinana (1489 – 1588), nadwornego architekta trzech sułtanów Turcji: Sulejmana Wspaniałego, Selima II i Murada III.

W trakcie pełnienia swojej funkcji Sinan stworzył około 400 budowli. W swoim prawie stuletnim życiu wychował wielu uczniów. Zasłynął jako jedna z największych postaci światowej architektury, a mimo to świat zachodni o nim nie pamięta. W książce „Uczeń architekta” Elif Shafak przybliża nam świat Sinana, jego uczniów, współpracowników, niewolników i zwierząt, które mu towarzyszyły. Nie mamy tu jednak do czynienia z biografią, lecz z piękną, orientalną historią jak z baśni tysiąca i jednej nocy, przedstawiającą losy Dżahana i jego białego słonia Czhoty.

“Sinan miał setki praktykantów, tysiące robotników oraz wielu jeszcze wielbicieli i akolitów. A przy tym tylko czterech uczniów. Dżahan szczycił się, że jest jednym z nich, dumny, ale też w głębi duszy zdziwiony. Mistrz wskazał jego – prostego sługę, skromnego opiekuna słonia – gdy mógł wybierać spośród wielu utalentowanych wychowanków pałacowej szkoły”.

Jako uczeń nadwornego architekta Dżahan uczestniczy w budowie najwspanialszych meczetów, obserwuje intrygi na dworze władcy (poruszający los sułtańskich dzieci, zamordowanych na rozkaz przezornego brata, ogłoszonego nowym władcą), a także zakochuje się – nieodwołalnie i beznadziejnie – w księżniczce Mihrimah, co przekreśla jego marzenia o spełnionej miłości:

“A potem pewnego dnia spotka młodą pannę śliczną jak malowanie. Z zębami jak perełki, z piersiami jak dojrzałe pigwy. Oddali się, ale przedtem zaszczyci go dyskretnym uśmiechem. Dżahan uratuje ją przed jakimś strasznym niebezpieczeństwem (utonięciem, zgrają rzezimieszków lub dzikim zwierzęciem – ta część jego fantazji wiecznie ulegała modyfikacjom). Jej usta, gdy go pocałuje, będą smakować jak krople deszczu, a jej uścisk będzie słodszy od fig w miodzie. Zakochają się i jej pieszczoty będą go muskać jak pachnące fale. Ich szczęście będzie tak idealne, że nawet po wielu latach, gdy umrą ze starości w swych ramionach, ludzie będą ich wspominać jako najszczęśliwszą parę pod słońcem”.

Te uściski “słodsze od fig w miodzie”, te haremy i karawanseraje oszałamiają czytelnika swoją egzotyką: czujemy się zahipnotyzowani, uwiedzeni niczym sułtan Szachrijar baśniami snutymi przez Szeherezadę. Piękny, pełen obrazowych porównań styl sprawia, że – zgodnie z intencją autorki – opowieść o Dżahanie i jego słoniu “płynie jak woda w sercach czytelników”. Któż z nas nie chciałby posiąść takiego daru opowiadania?

Kolejnym atutem książki jest fascynujący obraz szesnastowiecznego, wielokulturowego Stambułu, krainy ponad 70 narodowości, serca wielkiego Imperium Osmańskiego. Miasto, rozłożone na falujących wzgórzach, jest barwne i pełne kontrastów, zmienia swój charakter w każdej dzielnicy, zachwyca różnorodnością:

“Po drodze urzędnik wyjaśniał mu to i owo:

-Ten jegomość to Gruzin, tamten Ormianin. Tamten chudzielec to derwisz, a zaraz przy nim stoi dragoman. Ten człek w zielonym jest imamem, bo tylko imamowie mogą nosić ten kolor ulubiony przez Proroka. Spójrz na tego piekarza na rogu, jest Grekiem. Grecy pieką najlepszy chleb, te szelmy, ale nie waż mi się go tknąć, na każdym bochnie rysują znak krzyża. Jeden kęs i zamienisz się w jednego z nich. Ten sklepikarz jest Żydem. Sprzedaje kurczaki, ale sam ich nie może zabijać, więc płaci rabinowi, żeby robił to za niego. Ten tam w kożuchu na grzbiecie i z przekłutymi uszami to Torlak. Niektórzy uznają takich za świętych, a moim zdaniem to banda próżniaków. Spójrz na tych janczarów, o tam! Nie wolno im zapuszczać bród, najwyżej wąsy.

Muzułmanie nosili turbany, żydzi czerwone nakrycia głowy; chrześcijanie – czarne. Arabowie, Kurdowie, nestorianie, Czerkiesi, Kazachowie, Tatarzy, Albańczycy, Bułgarzy, Grecy, Abchazi, Pomacy… chadzali osobnymi ścieżkami, ale ich cienie stykały się i nachodziły na siebie.

-Mamy tu siedemdziesiąt dwie i pół nacji – wyjaśnił urzędnik – a każda ma swoje miejsce. Dopóki nikt nikomu nie wchodzi w drogę, żyjemy w pokoju.

-Jak to pół? – zaciekawił się Dżahan.

-Ach, mam na myśli Cyganów. Nikt im nie ufa.”

Dziś, gdy po latach otwartości w Unii Europejskiej narastać zaczynają wzajemne antagonizmy, a w obliczu fali uchodźców i zagrożenia terroryzmem coraz więcej grup krytykuje model społeczny oparty na wielokulturowości, warto przypominać o tym, że w dawnych, podobno nie tak oświeconych jak dzisiejsze czasach, ludzie różnych narodowości potrafili żyć i pracować wspólnie. Elif Shafak pokazuje, że światy Wschodu i Zachodu od wieków uczyły się od siebie nawzajem (uczniowie Sinana zostają wysłani do Rzymu, by zapoznać się z tamtejszą architekturą; podczas budowy obserwatorium bohaterowie z wielką atencją wypowiadają się o Mikołaju Koperniku). Sztuka i nauka nie uznają żadnych granic. A skoro jesteśmy przy sztuce…

Piękny portret ludzi ogarniętych pasją tworzenia, oddanych swej pracy to następna zaleta książki. Widzimy uczniów, terminujących pod okiem mistrza, którego szanują i podziwiają. Mistrz z kolei zaszczepia w nich szacunek dla pracy i umiłowanie wiedzy:

“-Dla takich jak my praca jest modlitwą – mawiał często jego mistrz. – W ten sposób łączymy się z Bogiem.

-A On jak nam odpowiada? – zapytał raz Dżahan. Dawno temu, gdy był młodszy.

-Dając nam więcej pracy, rzecz jasna.”

Ostatnim elementem, który czyni opowieść tak niezwykłą, jest więź łącząca kornaka Dżahana z Czohtą, rzadkim okazem białego słonia. Od momentu narodzin zwierzęcia w małej wiosce gdzieś w Hindustanie po pobyt w sułtańskim seraju w Stambule chłopiec towarzyszy Czohcie, opiekując się nim ze wzruszającym oddaniem. Zwierzę odwzajemnia przywiązanie kornaka – tworzą razem nierozłączną parę.

“Uczeń architekta” jest w jednakowej mierze opowieścią o losach chłopca i słonia, literackim pomnikiem fascynującego miasta oraz hołdem złożonym wybitnemu architektowi. Czytelnikom lektura tej książki sprawi prawdziwą przyjemność.