Myśleć samodzielnie. Zachować dystans, otwarty umysł oraz moralną i intelektualną integralność. Patrzeć głębiej, dostrzegać więcej. Współczuć. Przebaczać. Nie narzucać innym swojej filozofii. Szukać własnej drogi.
Felietony Stawiszyńskiego nie są gotowymi receptami – nie ma tak lekko. Lekarstwem na nasze współczesne bolączki jest bowiem intelektualny wysiłek, który w dawnych, podobno mniej oświeconych czasach, nazywany był myśleniem. Przyzwyczajeni do powielania cudzych opinii przestaliśmy zauważać, że przyczyną większości współczesnych problemów jest brak zrozumienia, wynikający z braku myślenia właśnie. Tomasz Stawiszyński bierze te problemy pod lupę i pokazuje, jak można na nie patrzeć – wnikliwie i, przede wszystkim, samodzielnie.
„Otóż ta książka bierze się z przekonania, że właśnie w takim świecie – ba, nade wszystko w takim – dystans, niespieszna analiza unikająca łatwych utożsamień i zbiorowych odruchów są potrzebne co najmniej tak samo jak maseczki w czasie pandemii. Bo choć w erze obrazu, emotikonu i bezzwłocznego działania myślenie i rozumienie nie cieszą się specjalną estymą – nic bez nich nigdy nie zmienimy na lepsze, nie będziemy bowiem wiedzieć, co by należało zmienić i dlaczego”.
Świat, w którym przyszło nam żyć, „to nie jest świat dla kruchych ludzi”, jak głosi tytuł pierwszego rozdziału książki. Cyfrowa rewolucja zmieniła nasze doświadczanie tego, co rzeczywiste i nierzeczywiste, faktyczne i fikcyjne. Żyjemy w epoce powszechnej samotności, w której nasze kontakty z drugim człowiekiem coraz częściej mają wirtualny charakter. Łatwo wtedy zapomnieć, że po drugiej stronie znajduje się czująca, zdolna do bólu istota. W mediach społecznościowych kreujemy swoje wirtualne, podrasowane życiorysy, zapominając o tym, że prawdziwe życie bywa ciężkie i nie jest nieskończone: nasze dane pozostaną w cyfrowym świecie jeszcze długo po tym, gdy nas już nie będzie. Prawdziwe życie nie zawsze opala się na plaży w perfekcyjnym makijażu: choruje, cierpi, starzeje się, miewa gorsze dni i uciążliwe codzienne obowiązki – media społecznościowe skrupulatnie pilnują, byśmy o tej przykrej jego stronie nie pamiętali. Staliśmy się zakładnikami nowoczesnych technologii, które „kolonizują ludzką uwagę” i sterują naszymi poglądami, zamykając nas w informacyjnych bańkach. Zamykają nas zresztą również całkiem dosłownie: w domach, przed ekranami komputerów. Godzimy się z tym, ponieważ „takie są czasy”. Utraciliśmy poczucie sprawstwa, przekonani, że nie mamy wpływu nie tylko na rzeczywistość, ale często też na własne życie. Jest tak, bo tak musi być. To powszechne kłamstwo doskonale służy cyfrowemu kapitalizmowi, który podporządkowuje architekturę społeczną sferze rynkowej. Prawda jest jednak inna: to od nas, ludzi, zależy, jak jest i jak będzie. W „Wieku paradoksów” Natalia Hatalska opowiada o tym, jak do technologii podchodzi społeczność amiszów: każda nowinka techniczna jest tam najpierw testowana pod kątem korzyści, przy czym sprawdza się nie tylko to, czy poprawia standard, ale też czy nie zagraża jakości życia (na przykład czy nie osłabia społecznych więzi). Można więc stworzyć społeczność, w której wspólnota jest ważniejsza od zysku. Wspólnota pomyślana „nie jako zbiór zantagonizowanych monad pogrążonych w szaleńczym wyścigu, ale jako sieć bliskich relacji i więzi, w ramach których staramy się wspólnie stawiać czoło zagadkowej i okrutnej naturze istnienia”. Co stoi na przeszkodzie?
Z pewnością niesprawiedliwy (chciałoby się powiedzieć „nieludzki”) system, który każdego dnia przekonuje nas, że nie ma dla niego alternatywy. Ten system stworzył nam rzeczywistość jak z Orwella, ba! gorszą nawet. Dał nam świat, w którym „bogactwo i prestiż reprodukują się w kręgach rodzinno-klasowych, a brak pieniędzy oznacza nieistnienie”, świat pełen jawnej niesprawiedliwości, nierówności, bezduszności i okrucieństwa. Dał nam postawioną na głowie hierarchię wartości. Dał nam kulturę wypierającą słabość i bezradność oraz system ekonomiczny, który promuje chciwość i egoizm. Skazał nas na osamotnienie, pozbawiając społecznych więzi. Pogłębił nasze lęki, wymazując z publicznej przestrzeni wszystko, co związane ze starością, chorobą, umieraniem, a więc z tym, co dotyczy przecież każdego z nas. Wmówił nam, że nasze niepowodzenia są wyłącznie naszą winą. A na koniec zamknął nam usta.
Pandemia tylko pogorszyła tę sytuację. Wietrzymy wszędzie spiski (reptilianie!), przestaliśmy wierzyć nauce, a w tych niepewnych czasach, gdy nie możemy znaleźć oparcia w żadnej wielkiej narracji, coraz chętniej snujemy apokaliptyczne wizje. Kierujemy się emocjami, ale, niestety, nie są to emocje pozytywne: wolimy kogoś zaszczuć, zakrzyczeć, zniszczyć niż wyciągnąć do niego rękę – my, wychowani w dominującej na tej planecie religii miłosierdzia. Wolimy wierzyć w przesądy niż w konkretne dowody – my, przedstawiciele XXI wieku, którzy okrągłą Ziemię możemy oglądać z Kosmosu.
W „Co robić przed końcem świata” Tomasz Stawiszyński przygląda się również naszym lokalnym problemom: społecznej polaryzacji, partyjnemu zacietrzewieniu, gargantuicznemu konfliktowi między dwoma politycznymi, śmiertelnie skłóconymi graczami, podwójnym standardom w polskich, rzekomo niezawisłych, instytucjach, Kościołowi, brakowi rozłączności między sferą religijną a świecką, kształtowaniu prawodawstwa państwa na podstawie przekonań religijnych (które są „nieweryfikowalne, oparte na fantazjach, a nie na faktach”), masowym, histerycznym nagonkom na wszelką odmienność, stosowanej przez obóz rządzący retoryce wzmożenia wojennego, ograniczaniu prawa do życia według własnych przekonań i w zgodzie z własnym sumieniem oraz – last but not least – sytuacji kobiet. Polska jawi się jako kraj straszny, w którym żaden normalny człowiek nie chciałby żyć – zwłaszcza wykształcony ateista, świadomy przyrostu wiedzy na świecie (tym bardziej, jeśli jest kobietą, w dodatku niezamężną). Doskonały rozdział „Matrix biało-czerwony” to lektura obowiązkowa przed zbliżającymi się wyborami.
Wyobrażam sobie przyszłą Polskę, w której nauczyciel (na przykład niezależna wykształcona kobieta), nieograniczany dziewiętnastowiecznymi programami nauczania, może przynieść na zajęcia książkę Stawiszyńskiego i przedyskutować z uczniami opisane w niej problemy. Wyobrażam sobie przyszły świat, w którym ci dawni uczniowie żyją zgodnie obok siebie, w szacunku dla własnych przekonań, i pomimo różnorodności, która ten przyszły świat czyni tak ciekawym i bogatym, doskonale potrafią się porozumieć oraz współpracować ze sobą dla dobra całej wspólnoty. Wyobrażam sobie…
Dodaj komentarz