Głos rozsądku, na który czekałam.

Kiedy ludzie popadają w skrajności, zazwyczaj popadają też w obłęd. O tym, że skrajności są niebezpieczne, wiedzieli już starożytni. Teoretycznie powinniśmy o tym wiedzieć również my. Początek XXI wieku był jednak pod tym względem tak szalony, iż wyglądało na to, że rozum wreszcie dał za wygraną, spakował walizki i wyniósł się na Księżyc.

Żyjemy w czasach, w których na poważnych uniwersytetach kariery robią niepoważni ludzie, próbujący wciskać nam aktywizm jako prawdziwą naukę. Oczywistą głupotę swych prac „naukowych” maskują zawiłym, nieczytelnym stylem („Przejście od wersji strukturalistycznej, zgodnie z którą kapitał strukturyzuje stosunki społeczne w sposób dość homologiczny, do wizji hegemonii, w której stosunki władzy podlegają powtórzeniu, zbieżności i ponownemu wyrażeniu, wniosły do myślenia o strukturze kwestię czasowości i oznaczały przejście od pewnej formy teorii Althusserowskiej, która traktuje tonalności struktury jako obiekty teoretyczne, ku teorii, wedle której intuicje dotyczące ewentualności struktury odnawiają koncepcje hegemonii w związku z możliwymi miejscami i strategiami ponownego wyrażania władzy”). Jak to możliwe, że nikt się na ten bełkot nie oburza? Więcej – że tylu ludzi mu przyklaskuje? Rozsądek woła, że król jest nagi, ale opinia publiczna go zakrzykuje. Rozsądek jest „niepoprawny polityczne”, anachroniczny i „be”, każdy jego przejaw wywołuje lawinę histerycznego hejtu. W czasach, kiedy byle cymbał może zostać profesorem i byle cymbał może nas zakrzyczeć i publicznie zmieszać z błotem, człowiek próbujący myśleć samodzielnie i przyzwyczajony do kultury dyskusji, polegającej na wymianie argumentów, a nie inwektyw, zmuszany jest do zachowania milczenia, jeśli nie chce zostać zjedzony żywcem przez oszalały tłum. Bo nie jest ważne to, co mądre, tylko to, co modne. I o tym właśnie opowiada książka Douglasa Murraya.

„Przeżywamy wielkie szaleństwo tłumów. Publicznie i prywatnie, online i poza siecią, ludzie zachowują się coraz bardziej irracjonalnie, jak rozgorączkowane stado i po prostu nieprzyjemnie. W codziennych wiadomościach możemy oglądać tego skutki. Wszędzie dostrzegamy objawy, jednak nie widzimy przyczyn”.

A jakie są przyczyny? Zdaniem Murraya, ich główne źródło stanowi rozpad wszystkich wielkich narracji. Religia nie wyjaśnia już naszego życia. Zawiodły nadzieje pokładane w rozmaitych ideologiach politycznych. A ponieważ człowiek nie może żyć bez opowieści, które nadają życiu cel, ludzie skwapliwie zaangażowali się w nowe batalie, zaaranżowane przez „kilka firm w Dolinie Krzemowej (Google, Twitter, Facebook)”, które są zdolne kierować wiedzą, myślami i słowami większości ludzi na świecie i bez skrupułów wykorzystują tę zdolność, by zaszczepić społeczeństwom nową metafizykę, nową „religię”, interpretującą świat z punktu widzenia „sprawiedliwości społecznej”, „polityki tożsamości” i „intersekcjonalności”. Pierwszego terminu wyjaśniać nie trzeba. Drugi, według Murraya, dzieli społeczeństwo na rozmaite grupy interesu (zależnie od płci, rasy, preferencji seksualnych, itp.), które toczą ze sobą nieustającą wojnę. Intersekcjonalność z kolei zachęca do ciągłych „prób wyszukiwania u siebie i u innych każdej możliwej tożsamości i wrażliwości, a następnie do organizowania się według systemu sprawiedliwości, jaki wyłoni się z wiecznie przemieszczającej się hierarchii, którą odkryjemy”. Brzmi to nieco zawile, ale sprowadza się do tego, iż w tej chwili mogę uznać, że jestem rusałką, a ty naruszasz właśnie moje prawa. To z kolei daje mi prawo do skrzyknięcia innych rusałek i pożarcia cię żywcem.

„Tego rodzaju retoryka pogłębia istniejące podziały i tworzy za każdym razem nowe. W jakim celu? Zamiast pokazywać, jak można lepiej ułożyć wspólne życie, ostatnie lata utwierdzają w poczuciu, że życie z innymi wcale nie idzie nam za dobrze.

Większość ludzi dowiaduje się o tym nowym systemie wartości metodą nie tyle prób, co bardzo publicznych błędów. W ostatnich latach wszyscy zaczęli przynajmniej wyczuwać, że na polu kultury pojawiły się miny, rozkładane przez poszczególne osoby, grupy, a może jakiegoś boskiego satyryka, i czekające, aż ktoś na nie nadepnie. Czasem ktoś wejdzie w nie przypadkiem i natychmiast wylatuje w powietrze”.

Wspomniane miny to najbardziej sporne problemy XXI wieku: seksualność, płeć, technologia i rasa. Prawa gejów, prawa lesbijek, osób trans i bi, prawa kobiet, prawa obywatela dziś stają się powodem do niszczenia komuś życia tylko dlatego, że ktoś mógł poczuć się urażony. To już nie są kampanie o uzasadnione prawa każdego człowieka do wolności i życia w zgodzie z własnymi przekonaniami. Dzisiaj coraz to nowsze dyskryminowane mniejszości domagają się głośnych i publicznych deklaracji lojalności wobec swojej sprawy. A kto nie jest z nimi, ten przeciw nim – nawet jeśli narusza to jego prawo do wolności i życia w zgodzie z własnymi przekonaniami…

„Każdy, kto zaznał rządów totalitarnych, poświadczy, że przymus zgadzania się z tezami, w które się nie wierzy i których nie można popierać, ma w sobie coś upokarzającego i kończy się rezygnacją. Trudno jest nie przyklasnąć przekonaniu, że wszystkich ludzi należy uważać za jednostki o równej wartości i godności. Wiara, że nie ma różnic pomiędzy homo- i heteroseksualnością, mężczyznami i kobietami, rasizmem i antyrasizmem, z czasem prowadzi do zamętu. Pośród tego zamętu – lub szaleństwa tłumów – właśnie żyjemy, a potrzebujemy znaleźć z niego drogę wyjścia”.

Przykłady tego szaleństwa są bardzo liczne. Rozum faktycznie zrobił sobie wolne, oddając stery emocjom i populizmowi, które karmią się skwapliwie podsuwanymi im “modnymi” tematami. Historie o wychodzeniu z szafy kolejnych homoseksualistów są dziś ważniejsze od informacji o ofiarach trzęsienia ziemi. Prowadzi to do sytuacji, w której Murray, homoseksualista, zastanawia się, co czują heteroseksualiści na widok informacji o gejach, coraz częściej wciskanych na siłę w każdą dziedzinę. Właśnie z tego powodu zrezygnowałam z prenumeraty popularnego magazynu o książkach: niemal na każdej stronie byłam częstowana informacjami o orientacji seksualnej autorów albo o jej braku. Kiedy sprawy tożsamości płciowej zaczęły dominować nad książkami, miałam już serdecznie dość tej nachalnej indoktrynacji. Rozmaite dyskryminowane mniejszości i grupy, które uważają, że dbają o ich interes, próbują wywrzeć na nas presję z takim uporem, iż zaprzeczają swoim własnym twierdzeniom, że nikt nie powinien się wtrącać do tego, co dorośli ludzie z własnej woli robią w swoim wolnym czasie. Wtrącają się, i to jak. Tymczasem, jak podkreśla Murray, z którym w tej kwestii całkowicie się zgadzam, w autentycznie różnorodnym i pluralistycznym społeczeństwie ludzie po prostu akceptują cudzą odmienność, nie doszukując się ukrytych motywów i nie dążąc nieustannie do konfrontacji. Chcesz być rusałką? Bądź. Ale mnie nic do tego. Dlaczego heteroseksualni zmuszani są podczas rozmaitych parad równości do konfrontowania się na środku ulicy z zachowaniami, których żaden z nich nigdy nie dopuściłby się w miejscu publicznym? Dlaczego obnażanie piersi przed żonatym mężczyzną, który o to nie prosił, na oczach milionowej widowni (w tym żony owego biedaka) uznawane jest za przejaw feminizmu, gdy tymczasem to po prostu skandaliczne i niedopuszczalne zachowanie? Czyż nie ma zasad, które powinny obowiązywać wszystkich ludzi, bez względu na rasę, płeć czy orientację seksualną? Czy skoro uznałam, że jestem rusałką, wolno mi biegać nago po ulicy? Dlaczego muszę się godzić na fałszowanie historii i literatury w imię tej nowej religii? Dlaczego, gdy oglądam Netflix, widzę więcej całujących się nastolatek niż w realnym życiu? I od kiedy elfy Tolkiena są czarne? Dlaczego dzieci nie mogą być dziś pewne niczego, nawet własnej płci? Dlaczego dorastają w strachu przed sobą i własnymi ciałami? Czy świat stanął na głowie?

„Nie ma nic dziwnego w tym, że notuje się wzrost poziomu niepokoju, depresji i chorób umysłowych u młodzieży. Nie jest to dowód mentalności płatka śniegu, tylko zupełnie zrozumiała reakcja na świat, którego złożoność podwoiła się za ich życia. Całkowicie rozsądna reakcja na społeczeństwo napędzane narzędziami, które potrafią tworzyć niezliczone problemy, nie przynosząc rozwiązań”.

Nie ma chyba współczesnej pisarki, która dla kobiet zrobiła tyle, co Margaret Atwood. Zainspirowane jej „Opowieścią Podręcznej” stroje możemy zauważyć na wielu manifestacjach, kiedy łamane są prawa kobiet. Nikt nie zaprzeczy, że Atwood trafnie wypunktowała miejsca nadużyć, do których dochodzi/ może dochodzić w patriarchalnie urządzonym społeczeństwie. Wypunktowała nie po to, by poszczuć kobiety na mężczyzn, ani też nie po to, by udowodnić, że między kobietami i mężczyznami nie ma różnic. Nie o to bowiem chodzi, by wywoływać burze w szklance wody z powodu wyimaginowanych uraz czy wzajemnych uprzedzeń, lecz by szukać porozumienia i rozwiązań, a reagować odważnie zawsze wtedy, gdy prawa człowieka są łamane. Każdego człowieka. Bez względu na rasę, płeć, orientację seksualną, itd. Współczesne feministki zdają się tej oczywistej prawdy nie rozumieć. Pogłębiają podziały, domagając się polaryzowania moralności według płci – kobiety mają być z natury dobre, a wszyscy mężczyźni z założenia źli. Ale, jak trzeźwo zauważa Atwood, poza takimi fabułami istnieją też inne.

„Pojawiły się także nowe zakazy. Na przykład: czy w ogóle dopuszczalne było jeszcze mówienie o kobiecej woli mocy? (Bo czy nie zakładało się, że kobiety to istoty z natury egalitarne, spełniające się w życiu wspólnotowym?). Czy wolno było przedstawiać w książkach perfidne zachowania, jakich kobiety często dopuszczają się wobec innych kobiet lub dziewczynki wobec dziewczynek? Czy wolno było analizować siedem grzechów głównych – przypomnę: pycha, gniew, pożądanie, zawiść, chciwość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu oraz lenistwo – w wydaniu kobiecym bez narażania się na zarzuty o bycie antyfeministką/antyfeministą? Czy też nawet napomknięcie o czymś takim było równoznaczne z dostarczaniem amunicji wrogowi, czyli dzierżącym władzę mężczyznom? Czy nam, pisarkom, znów miał ktoś ostrzegawczo zatykać ręką usta, by powstrzymać nas przed powiedzeniem czegoś, czego nie wolno mówić – choć treść tego, czego nie wolno mówić, się zmieniła? (…) W skrócie: czy kobiety miały zostać homogeniczną masą – wszystkie kropka w kropkę takie same – i być pozbawione wolnej woli (za usprawiedliwienie mając tylko zdanie: To wszystko skutek patriarchatu)?”

(Margaret Atwood „Łotrzyce o poplamionych dłoniach”, w: „Ruchome cele. Eseje umyślne z lat 1982 – 2004).

W czasach masowej histerii, podsycanej przez nieznające przebaczenia media społecznościowe, jak nigdy potrzebujemy rozsądku. Potrzebujemy wspólnego systemu wartości i przegonienia uzurpatorów z miejsc zarezerwowanych dla prawdziwych autorytetów (według Murraya oznacza to całą marksistowską zgraję akademików). Potrzebujemy umiejętności krytycznego myślenia i odróżniania manipulacji od informacji, dialogu zamiast dyskusjofobii, odpolitycznienia życia, szacunku dla drugiego człowieka zamiast źle pojętej tolerancji, życzliwości zamiast nienawiści. Sęk w tym, że media społecznościowe temu nie sprzyjają, a hejt to już nie tylko forma cyberprzemocy, ale strategia polityczna. Lektura książki Murraya pomaga przynajmniej ochłonąć i spojrzeć na tę nową rzeczywistość trzeźwiejszym wzrokiem.