„Chcę widzieć prawdziwe twarze prawdziwych ludzi i mieć zaszczyt bycia dopuszczoną do ich codzienności. Tylko tyle i aż tyle. Niczego więcej nie chcę. To jest dla mnie ideał podróżowania”.
Początek czytało mi się dobrze, ponieważ zawsze chętnie udaję się w czytelnicze podróże do Ameryki Południowej, jednak mój entuzjazm stopniowo słabł i słabł… aż zdechł. „Blondynka na Amazonce” jest bowiem kuriozalnym skrzyżowaniem literatury podróżniczej i poradnika motywacyjnego („Twoja dusza może przynieść ci takie rozwiązania, na jakie sam nigdy byś nie wpadł”). Poza tym jest tu bardzo dużo – jak na mój gust za dużo – rozmaitych „Hurrra!!!” i „Aaaaaaa!!!”. Brzmiało mi to sztucznie i przeszkadzało w lekturze.
Żeby nie było: rozumiem większość poglądów autorki, w tym jej podejście do podróżowania oraz stosunek do rozlicznych „dobrodziejstw” cywilizacji. Beata Pawlikowska podkreśla, że dla Amazonii „rozwój” (motywowany chęcią zarobienia na turystach lub zamiarem wyeksploatowania lokalnych bogactw naturalnych) to tak naprawdę upadek:
„Nikt już nie wie, co to jest kasawa i jak smakuje sok zrobiony ze świeżego owocu. Jest przecież tańszy sok w kartonie. Komu by się chciało zbierać papaje, przechowywać w odpowiednim miejscu, żeby się nie zepsuły, obierać, wydłubywać pestki, miksować z wodą, skoro można wstawić do lodówki sok z fabryki. Jest tańszy, zdatny do picia przez kilka miesięcy i zawsze smakuje tak samo. Jest jednocześnie pełen chemicznych proszków i sztucznych aromatów, ale komu chciałoby się o tym myśleć? Na razie jedno jest pewne: świeże papaje szybko się psują i nie każdemu smakują. A sok z kartonu jest szybki, wygodny i łatwo można na nim zarobić. (…)
Rozwój oznacza, że jest wygodnie, łatwo i tanio. Nikt głośno nie mówi o tym, że taki model rozwoju jest najbardziej niezdrowym, zgubnym i destrukcyjnym rozwiązaniem, które przynosi szkodę zarówno miejscu, jak i ludziom, którzy tam mieszkają”.
Indianie są bezradni wobec „żelaza, kont bankowych i polityki”. Cywilizacja próbuje ich wykorzenić, siłą włączyć do systemu, żeby byli tacy sami jak wszyscy – identyczni ludzie w identycznych butach, objęci identycznymi przepisami.
„To ostatni wolni ludzie, którzy zajmują ziemie bogate w cenne surowce i diamenty. Nie chcą ich sprzedawać, nie chcą handlować, nie chcą się dać oswoić i przejść na naszą stronę. Chcą być wolni i niezależni.
Czy myślisz, że jakikolwiek rząd na świecie mógłby się na to zgodzić? Ależ skąd. Bo zadaniem rządu jest zarabiać pieniądze. (…) I dlatego wszystkie państwa na świecie wyruszają na polowania na ostatnich wolnych ludzi. Chcą ich oswoić. Nadać każdemu numer ewidencyjny, umieścić w betonowym domu i zatrudnić w równie betonowej pracy. Żeby nikt nie chodził swobodnie po dżungli, gdzie nie można go kontrolować, obciążyć podatkami ani policzyć”.
Równie wielką krzywdę wyrządzili Indianom misjonarze. Choć mieli dobre intencje (w ich własnym przekonaniu), działali według doktryny narzucającej tylko jeden możliwy punkt widzenia, z góry zakładając, że wszystko, co inne, jest złe i należy to wyplenić (nawet przy pomocy przemocy, kłamstw czy podstępu):
„Tajemnicą pozostaje dla mnie fakt jakim cudem misjonarz wychowany w wierze chrześcijańskiej głoszącej miłość do bliźniego i pomoc cierpiącym, jest jednocześnie w stanie zabijać Indian, którzy nie chcą przyjąć obcej religii.
Tak samo dziwi mnie ksiądz, który odrzuca człowieka innego wyznania, rasy, partii czy orientacji.
Bóg mówił, żeby kochać bliźnich.
Nie tych wybranych, których wygodnie jest kochać. Kochać wszystkich. Bo brak miłości jest zaprzeczeniem wiary.
A zło czynione w imię idei jest wciąż po prostu złem”.
To wszystko są rzeczy ważne i bardzo dobrze, że pojawiły się w tej książce. Wciąż za cichy jest głos prawdy, zagłuszany wrzaskami rozmaitych grup, połączonych wspólnymi interesami. Wciąż, niestety, trzeba powtarzać, że każdy człowiek jest wolny i ma prawo żyć po swojemu. Są jednak w tej książce fragmenty wręcz infantylne, które osłabiają jej przekaz i zniechęcają do dalszej lektury. Obawiam się (“Aaaaaa!!!”), że to była moja pierwsza i ostatnia podróż z Blondynką.
12 lipca 2021 o 16:59
Czytałam kiedyś kilka książek Pawlikowskiej, w takim małym formacie, niestety nie pamiętam, jak się ta seria nazywała. Podobały mi się, ale od kilku lat nie sięgnęłam po nic, co napisała i raczej nie wrócę do jej twórczości.
13 lipca 2021 o 11:06
Na podstawie tej jednej książki stwierdzić mogę, że z twórczością Pawlikowskiej nie jest mi po drodze, ale to zawsze kwestia osobistych preferencji.