Wyprawa do serca Afryki w towarzystwie Szymona Radzimierskiego, młodego podróżnika i blogera.

Z Szymonem Radzimierskim odbyłam już ekstremalną podróż na Borneo. Tym razem skorzystałam z okazji, by dowiedzieć się więcej o egzotycznej Etiopii. Dociekliwość i otwartość młodego podróżnika oraz zachwycająca wizualna oprawa sprawiły, że była to podróż niezwykła, choć odbyta jedynie palcem po mapie.

Etiopia to kraj pięknych gór, niezwykłych zwierząt, wulkanów, kościołów na skałach i plemion, które nadal żyją tak jak setki lat temu. Można tu spotkać marabuty, flamingi, czarne czaple, krokodyle, serwale, pytony, wikłacze, makaki i gerezy abisyńskie, hieny cętkowane (największe na świecie) oraz, oczywiście, hipopotamy, jedne z najbardziej niebezpiecznych zwierząt na ziemi („Od ich ataków ginie w Afryce więcej ludzi niż z powodu ataku jakiegokolwiek innego zwierzęcia”). Te leniwe grubaski na lądzie mogą wyprzedzić człowieka, rozwijając prędkość do czterdziestu kilometrów na godzinę. To kolejny dowód na to, że nie należy sądzić książki po okładce.

Razem z Szymonem odwiedzimy dolinę Omo, jedno z ostatnich miejsc w Afryce, gdzie tubylcy żyją tak jak setki lat temu. Poznamy plemiona Dorze, Banna, Hamerów, Mursi i Haro. Zobaczymy kobiety z talerzami w ustach, z gwoździami w wargach i z ciałami ozdobionymi skaryfikacjami (wycięte nożem w skórze tatuaże). Weźmiemy udział w ceremonii „bull jumping” i poznamy różne lokalne zwyczaje (np. tradycję „ukuli bula”). Pomieszkamy też w Harerze, jedynym muzułmańskim mieście w Etiopii i „jedynym miejscu na ziemi, gdzie można karmić dzikie hieny”. Zwiedzimy kościoły w Lalibeli, kościoły na skałach w Tigray, postawimy stopę na wulkanie Erta Ale i na dnie wyschniętego słonego jeziora Asal.

Podczas tej podróży wielokrotnie przekonamy się, jak bardzo niesprawiedliwe jest życie: mieszkańcy Etiopii, w przeszłości dotknięci wielkim głodem, wciąż zmagają się z wieloma problemami, z których największy dotyczy wody. Małe dzieci tańczą przy drodze dla turystów, prosząc o pustą plastikową butelkę, ponieważ kiedy idą na cały dzień w step paść kozy, nie mają w co nabrać wody.

„Etiopczycy na wsiach nie mają kranów z wodą, tylko muszą iść daleko, żeby jej nabrać i zanieść ją do domu. Do tego picie wody z rzeki jest bardzo niebezpieczne. Ma dużo bakterii, wirusów i jest po prostu brudna. Przez to często chorują i dorośli, i dzieci. Niestety nie wszędzie udało się wykopać studnie i mieszkańcy etiopskich wiosek nie mają innego wyjścia – biorą wodę z rzeki. Na co dzień nie zastanawiam się, jaki mamy w domu luksus. Podchodzisz, odkręcasz wodę, myjesz się. Jak patrzę na te baniaki, jak widzę, jak daleko tę wodę muszą nieść, to aż mi głupio, że czasami zapominam zakręcić kran, kiedy myję zęby…”.

Luksusem dla Etiopczyków jest również metal, dlatego zastępują go drewnem. O rowerze dzieciaki mogą jedynie pomarzyć – za drogi. Podobnie piłka. Mieszkańców Etiopii nie stać również na kawę, chociaż sami ją uprawiają („Ludzie z kraju, z którego pochodzi kawa, nie piją jej, bo jest za droga. Nie wierzę w to… chce mi się płakać”). Nic dziwnego, że tutaj nic się nie marnuje: miejscowi zjadają resztki po turystach i potrafią z pożytkiem wykorzystać każdą właściwie część rosnących tu roślin. Na tym tle nasz tryb życia po prostu szokuje: porażające jest nasze ogromne marnotrawstwo zasobów i trzeba chyba nie mieć w ogóle sumienia, by nie poczuć wstydu.

„Etiopia. U stóp góry ognia” to kolejna świetna pozycja z serii „Dziennik łowcy przygód”. Zachwyci zarówno młodszych, jak i starszych czytelników, idealnie nadaje się również do rodzinnego czytania: wystarczy książka, mapa, odrobina wyobraźni i można zwiedzać wspólnie egzotyczne zakątki. Jest też bonus: podróż do Etiopii wyleczy was z gderania – przynajmniej na jakiś czas.