Nastolatka z niezwykle bujną wyobraźnią i ze skłonnością do snucia dalekich od prawdy, wymyślanych na poczekaniu historii sama prosi się o kłopoty. A Weronika po prostu w nich tonie.
„Jak mi to teraz MÓZG CZESZE, to tylko ja jedna wiem. W lustro patrzeć nie mogę, wstydzę się siebie i za to, jaką osobą jestem. Nie mam wstydu i Boga w sercu, wiem!”
Uczciwie trzeba przyznać, że część tych kłopotów ściągnęli Weronice na głowę rodzice, a właściwe ich rozwód. Po pierwsze: Flądra, nowa ukochana taty, przez którą ojciec nie ma w ogóle czasu dla córki, pieniędzy na alimenty zresztą też (nowa rodzina kosztuje). Po drugie: przeprowadzka z Poznania do Warszawy. Gdyby nie wprowadzona nagle reforma oświaty, Weronika rozpoczęłaby naukę w gimnazjum, tymczasem musi się jeszcze przez dwa lata uczyć w podstawówce, w obcym mieście i w klasie, która traktuje nową jak powietrze (poza Roksaną, która traktuje ją jak swoją ofiarę). Po trzecie: dawni znajomi, którzy całkowicie o Weronice zapomnieli (nawet jej najlepsza przyjaciółka Grubella, fanka Minecrafta). Po czwarte: Dominik („Weronika jeszcze nigdy nie widziała równie pięknej i doskonałej istoty ludzkiej. Nigdy! Ani na żywo, ani w necie, ani w kinie”). Po piąte: mama. Zatrudniona jedynie na zastępstwo pod nieobecność polonistki w szkole córki, usiłująca zakotwiczyć się tam na stałe w trudnych dla nauczycieli czasach poreformowych, przygnieciona kredytem, przyprowadzająca do domu uczniów zdolnych, wymagających pomocy i słabych, wymagających pomocy, nieznajdująca czasu dla córki. Po szóste: wysłany do wydawnictwa list, „wymyślony cały”…
Kto wie, jakby się to wszystko skończyło, gdyby nie znajomość z panem Janem, samotnym staruszkiem po udarze, którego dzieciaki przezywają „zombie”. W swoim zagraconym, od dawna niesprzątanym mieszkaniu słucha opowieści Weroniki – tych zmyślonych i tych prawdziwych, pomaga nastolatce ochłonąć i spojrzeć z dystansem na różne sprawy, udziela życiowych porad jak zawodowy psychoterapeuta. Dziewczynka i staruszek rozmawiają między innymi o tożsamości, o tym, co to znaczy być sobą, o nieuleganiu modom, o przemocy psychicznej, o asertywności, także o tym, jak sobie radzić z prześladowaniami i z nieodwzajemnioną miłością. Pan Jan daleki jest od kaznodziejskiego tonu, przekazuje swoje rady dyskretnie, najczęściej w formie mądrych pytań, które zbijają Weronikę z pantałyku. W każdej szkole powinien być na etacie taki „zombie”.
Książka Marcina Szczygielskiego porusza poważne tematy, ale nie brak w niej humoru. Przezabawne są kłopoty pedagogów z wprowadzanym właśnie w szkole dziennikiem elektronicznym:
„- Siądź, Jacuś. Weronika, dobra odpowiedź. Roksana, nie nauczyłaś się, a w dodatku próbowałaś mnie okłamać. Wpisuję ci… Zaraz wpiszę… No, co jest…
Nauczycielka przysunęła nos do monitora komputera, wystawiła koniuszek języka i położyła dłoń na myszce. Suwała nią na wszystkie strony po biurku, a potem zostawiła myszkę w spokoju i dla odmiany zaczęła wciskać na chybił trafił różne klawisze na klawiaturze.
– No i masz! Zawiesił się – westchnęła wreszcie. – Jacuś, idź ty mi po pana Adama i powiedz mu, że komputer nie działa, niech przyjdzie prędko. Ale nie mów, że się zawiesił, tylko że nie działa całkiem, powiedz, dobrze? Bo mi tu nie przyjdzie, już dwa razy dziś przychodził”.
Sama Weronika jest postacią oryginalną i nietuzinkową, a jej wyssane z palca historie o nieistniejących ciotkach to prawdziwy popis wyobraźni i przejaw wrodzonego talentu do „szybkiego kłamania”. Z tą bohaterką nie sposób się nudzić.
“- Przedstaw się i powiedz, skąd do nas przyjechałaś – poprosiła wychowawczyni.
– Jestem Weronika i przeprowadziłam się do Warszawy z Poznania. Latem – oznajmiła głośno i wyraźnie dziewczynka.
W klasie panowała kompletna cisza.
– Na nazwisko jak masz, powiedz – poprosiła niegramatycznie nauczycielka, co Weronika oczywiście zauważyła i choć mignęła jej w głowie myśl, żeby zignorować niepoprawną składnię, nie umiała sobie darować.
– Na nazwisko Klepacz mam – odpowiedziała”.
„Weronika i zombie” to kapitalna książka. Życie nastolatków i realia polskiej szkoły ukazuje z zaskakującą znajomością szczegółów (dla nauczycieli wręcz przerażającą 😉 ). Choć opowiada o sprawach ważnych i poważnych (porzuceniu, utracie, samotności, zagubieniu), nie męczy i nie trąci dydaktycznym smrodkiem. Świetnie napisana, jednocześnie zabawna i wzruszająca, jest przede wszystkim bardzo prawdziwa. Polecam gorąco nastolatkom oraz ich rodzicom.
Dodaj komentarz