Zdaje się, że odkryłam kolejną wspaniałą książkę. Cóż za błogie uczucie. Doprawdy, alleluja.
Bożydar Antoni Jekiełłek jest niezwykłym chłopcem, który mieszka w równie niezwykłym domu: nie znajdziecie w nim nowoczesnych chromowanych powierzchni ani żadnych bajeranckich gadżetów. No i dobrze – nie tego bowiem trzeba ludziom do szczęścia. W rozchwierutanym, trzeszczącym, pełnym tajemniczych zakamarków budynku są wszystkie luksusy, o jakich zamarzyć może młody człowiek: serdeczna atmosfera, wspaniałe towarzystwo, kreatywne zabawy i kubek gorącego kakao na pociechę. Szczerbaty Bożek ma tu swoją skrzynię ze skarbami, ukochaną mamę, najprawdziwszego anioła stróża i równie prawdziwego potwora pod łóżkiem. Należący do wujka Konrada dom jest bowiem pensjonatem dla „cosiów” – istot nie z tej ziemi. W takim domu nie można się nudzić. Nic dziwnego, że mały Bożek wcale nie jest ciekaw, co się dzieje w wielkim świecie. W pensjonacie ma wszystko, czego potrzebuje. Niestety, wujek Konrad jest innego zdania. I tak przerażony Bożek trafia do szkoły.
Marta Kisiel pisze rewelacyjnie: historia wciąga nas od pierwszej strony, a zabawne charakterystyki osobliwych mieszkańców pensjonatu natychmiast zjednują im naszą sympatię. Pucołowaty, zasmarkany aniołek w przydużej koszulce, który sprząta jak perfekcyjna pani domu i wciąż powtarza „alleluja”, to po prostu strzał w dziesiątkę. Równie zachwycający jest Gucio, potwór spod łóżka, spragniony czułości pieszczoch i amator zabaw w piaskownicy. Niestety, nie wszystkie istoty są przyjazne, o czym przekonuje się Bożek, gdy trafia w ponure zaświaty. Opis pobytu chłopca po drugiej stronie wprowadza do książki bardzo mroczny klimat. Wizyta w zaświatach pomaga nam zrozumieć niezwykłą naturę bohatera oraz wyjaśnia jego perfekcyjną znajomość poezji romantycznej, w tym zwłaszcza ballady „Król Olch”, która i na mnie w dzieciństwie wywarła piorunujące wrażenie.
„Małe Licho i tajemnica Niebożątka” to doskonały przykład na to, że FIFA i transformersy nie są dziecku do szczęścia potrzebne. O ich istnieniu Bożydar dowiaduje się dopiero od kolegów w szkole i to właśnie presja tychże kolegów sprawia, że chłopiec, obawiając się wykluczenia, zaczyna pragnąć tego samego badziewia, które posiadają rówieśnicy, chociaż czytelnicy od razu zauważają, że doskonale się bez tych rzeczy obywał. Podobny owczy pęd wykazują dziś nasze dzieci, które rezygnują z własnych, oryginalnych zainteresowań i zabaw na rzecz bezmyślnego wgapiania się w telefon. Presja rówieśników jest olbrzymia: dzieci bez nowomodnych gadżetów coraz częściej są wykluczane z grupy.
„Muzyka dudniła z głośników, a dzieciaki na przemian to objadały się słodkościami, to szalały. Gdziekolwiek spojrzeć, wirowały księżniczki w połyskliwych kolorowych sukniach, obwieszone kilogramami plastikowej biżuterii. Kilkunastu Spidermanów z dzikim wrzaskiem ganiało się od ściany do ściany, jak gdyby uwierzyli, że jeśli wezmą naprawdę, NAPRAWDĘ duży rozbieg i walną naprawdę, NAPRAWDĘ mocno, to przywrą do niej jak najprawdziwsze pająki. Tu i tam przemykało kilku stormtrooperów, którzy pcium – pciumali na całe gardło i polowali na samotnego Batmana z mięśniami wypchanymi gąbką. Cukier buzował w żyłach, balony pękały z hukiem, trzaskał naelektryzowany poliester.
A Bożek stał z boku i próbował się przy wszystkich nie rozpłakać”.
Książka Marty Kisiel pokazuje, że odmienność nie jest zła. Nie warto naśladować innych, można bowiem stracić coś wartościowego, zyskując niewiele lub zgoła nic. Mieszkańcy tajemniczego pensjonatu są niewątpliwie bardzo dziwni i oryginalni, ale to właśnie sprawia, że ich życie jest niezwykłe, fascynujące i … szczęśliwe.
„Świat byłby niepełny, gdyby żyli na nim sami zwyczajni ludzie. Zwyczajni ludzie robią mnóstwo zwyczajnych rzeczy, bez których nie umielibyśmy żyć. Ale to dziwni wspinają się na najwyższe szczyty gór, latają w kosmos, patrzą godzinami w gwiazdy”.
„Małe Licho i tajemnica Niebożątka” Marty Kisiel to książka zabawna, ciepła, mądra, zaludniona fantastycznymi postaciami i niestroniąca od gotyckich rekwizytów. Dla dzieciaków prawdziwy rarytas – dla dorosłych zresztą też, chociaż zaraz pewnie znajdą się tacy, którzy z gorliwością Świętej Inkwizycji szukać będą w tej sympatycznej historii śladów szatana. Doprawdy, alleluja…
“Licho westchnęło.
– Przecież złość jest niemiła, alleluja… – pisnęło i pociągnęło zasmarkanym nosem. – Wszyscy się kłócą i krzyczą, i bulgoczą… – zza ściany dobiegł łoskot spadających garnków – … i w ogóle. Na co komu taka złość? Nie lepiej zjeść ciasteczko?”
Dodaj komentarz