Urzekająca opowieść o dzieciństwie i dorastaniu.
„Kiedy miałem dwanaście lat, świat był dla mnie latarnią magiczną, w której zielonym blasku oglądałem przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Z wami pewnie było tak samo, tylko już zdążyliście o tym zapomnieć. Widzicie, jestem zdania, że na początku każdy z nas ma czarodziejską moc. Rodzimy się pełni cyklonów, płonących lasów i komet. Rozumiemy śpiew ptaków, umiemy czytać z chmur i dostrzegamy nasze przeznaczenie w ziarnkach piasku. Ale później miejsce w naszych duszach zajmuje nauka. Magia zostaje z nich wyświęcona, wybita, wyprana i wyczesana.”
Był sobie dwunastoletni chłopiec. Miał na imię Cory i mieszkał w małym miasteczku Zephyr na południu Stanów Zjednoczonych. Nie wyróżniał się wyglądem, nie pochodził z bogatej rodziny, ale jak każdy dorastający w latach 60. dzieciak czuł się bogaty: miał przyjaciół, rower, psa, półki wypełnione setkami komiksów, biurko z magicznymi szufladami i kochających, choć wymagających rodziców. Przede wszystkim jednak posiadał coś, czego dziś tak często brakuje jego rówieśnikom: wrażliwość i wyobraźnię, która pozwalała mu dostrzegać i przeżywać rzeczy niezwykłe. W wyobraźni ścigał przestępców pospołu z detektywami i kowbojami, pomagał Tarzanowi zwoływać lwy w lesie za domem, a w pierwszy dzień wakacji razem z przyjaciółmi wzbijał się na skrzydłach wysoko pod niebo, zataczając kręgi nad Zephyr. „Magiczne lata” to historia o potędze wyobraźni i urokach dzieciństwa, ale też opowieść o trudach dorastania: o utracie niewinności i złudzeń, konfrontacji ze złem i śmiercią, o zderzeniu naiwnego dziecięcego światopoglądu z twardą i okrutną rzeczywistością.
Robert McCammon fenomenalnie przedstawił w powieści klimat tamtych lat. Opisy Zephyr i jego mieszkańców, widzianych oczami wrażliwego nastolatka (przyszłego pisarza), pozwalają nam przenieść się do Alabamy lat 60. i przez ponad sześćset stron wędrować po tamtejszej okolicy. Razem z Corym oglądamy filmy w kinoteatrze, pozwalamy się oskalpować lokalnemu fryzjerowi („trochę z góry i ścieniować po bokach”), rozwozimy mleko bladym świtem i odliczamy minuty dzielące nas od ostatniego dzwonka w szkole:
„Za prostokątnymi oknami w metalowych ramach czekał na nas świat. Nie miałem pojęcia, jakie przygody spotkają mnie i moich kolegów latem 1964 roku. Wiedziałem tylko, że letnie dni są długie i leniwe, a kiedy słońce wreszcie ustępuje z nieba, śpiewają cykady i wirują w tańcu robaczki świętojańskie; nie trzeba robić lekcji i jest naprawdę cudownie!”
Zephyr – mała, prowincjonalna dziura – w oczach Cory`ego nabiera niezwykłego blasku. Jest miejscem zaczarowanym. W świetle księżyca przechadzają się tu duchy, w rzece mieszka prawdziwy potwór (Stary Mojżesz), po drogach grasuje widmo czarnego sportowego samochodu z wymalowanymi płomieniami na masce, a okolicę terroryzuje złośliwy Lucyfer – do spółki z dinozaurem, który urwał się z cyrku. W Zephyr dzieciom wyrastają skrzydła, a lojalny pies powstaje z martwych. Mieszkają tu też nietuzinkowi ludzie, których mistrzowskie charakterystyki zaliczyłabym do najmocniejszych stron powieści. Galerię barwnych postaci otwiera wiekowa Dama, „czarna królowa” Murzynów, mieszkających na uboczu i wciąż jeszcze dyskryminowanych (nie wolno im na przykład korzystać z miejskiego basenu). W południowych stanach Ameryki nadal działa Ku Klux Klan: ludzie o powiekach opuchniętych ze złości palą krzyże przed domami czarnych, a w tym samym czasie pastor baptystów „ratuje dusze” swoich białych owieczek przed… diabelską muzyką zespołu Beach Boys. W Zephyr spotkamy rewolwerowca, który ocalił życie Wyattowi Earpowi, szalonego Vernona, chodzącego po mieście w stroju Adama, ale też niemieckiego zbrodniarza wojennego, ukrywającego się przed karą, pijących ojców i agresywnych osiłków. Prawdziwe potwory to nie straszydła ze stron komiksów – zło ma źródło w ludzkich zdeprawowanych sercach:
„Istnieją rzeczy o wiele gorsze niż te, jakie widzi się w filmach o potworach. Niektóre koszmary wykraczają poza ekran czy stronice książki i przychodzą do twojego domu, uśmiechają się drwiąco z twarzy ukochanej osoby.”
W „Magicznych latach” powieść obyczajowa miesza się z kryminałem, a groza z humorem. Robert McCammon zaprasza nas w nostalgiczną, nastrojową podróż, która pozwoli nam powrócić do zaczarowanego królestwa dzieciństwa, do „złotego źródła magii”, bijącego w sercu każdego dziecka. Dajcie się skusić.
4 lipca 2018 o 10:19
W tym przypadku tutaj już zachęca sama okładka, jest przecudowna 🙂 Twoja recenzja jest świetna, bardzo dobrze się ją czyta i no na pewno przekonuje do kupienia tej książki 🙂
http://recenzentka-doskonala.blogspot.com/2018/07/andromeda-anna-kasiuk.html
7 lipca 2018 o 13:28
Dziękuję bardzo. 🙂