W drugim tomie cyklu „Materia Prima” polityka gra pierwsze skrzypce, chociaż przybysze z enklaw również nie dają o sobie zapomnieć. Dzieje się.
Wiosną tysiąc dziewięćset szesnastego Warszawa znajduje się dla odmiany pod okupacją niemiecką. Nikt nie odwiedza enklawy, apteka ledwie prosperuje, a połowę hotelu Rudnickiego zajęli Niemcy. Były mistrz warszawskiej gildii alchemicznej broni się przed polityką rękami i nogami, jednak sława ma swoją cenę: z każdej strony otrzymuje propozycje nie do odrzucenia. Car, cesarstwo, sztyletnicy, alchemicy i Przeklęci – wszyscy próbują wciągnąć Rudnickiego we własne interesy. Trwa wojna, Rosjanie szykują się do kontrofensywy, Polacy widzą w tym szansę na odzyskanie niepodległości, a korytarze w enklawach poszerzają się do tego stopnia, że wędrują nimi już nie tylko pionki, ale też prawdziwi książęta z piekła (?) rodem. Sława Rudnickiego rośnie i biedak ma wzięcie jak najładniejsza panna na balu.
W „Namiestniku” wątek polityczny przeważa nad fantastycznym: bohaterowie posługują się magią i toczą bitwy w enklawach, jednak najwięcej miejsca poświęca się tu wojnie, która trwa już drugi rok i daleka jest od rozstrzygnięcia. Niekonwencjonalnym – i przeraźliwie skutecznym – rodzajem broni okazują się adepci, czyli ci, którzy poznali w enklawie magiczny symbol i potrafią się nim posłużyć.
Podczas lektury odnowimy znajomość z Marią Pawłowną, z Samarinem i z Anastazją, choć ta ostatnia najwyraźniej próbuje żyć na własny rachunek i pojawia się jedynie w roli doradcy, kiedy Rudnicki napotyka na magiczny problem, którego nie potrafi przeskoczyć. Zdarza się to coraz rzadziej, gdyż aptekarz przeszedł sporą wewnętrzną przemianę: zhardział, zbezczelniał i i na koniec zbaroniał. Jako baron i właściciel luksusowego hotelu „Azyl” nabrał pewności siebie. Nie bez znaczenia są również jego ciągle wzrastające umiejętności – ktoś, kto może uśmiercić kilkunastu napastników jednym słowem, z pewnością zasługuje na szacunek i nie musi się płaszczyć przed możnymi tego świata. Inna sprawa, że znacznie częściej staje się celem zamachów.
Z przyjemnością powitałam moją ulubioną bohaterkę, Okoniową, która rólkę ma epizodyczną, ale efektowną: za pomocą miotły nokautuje zamachowca.
„- Co mnie za to bendzie? – wyszlochała.
– Jak się Okoniowa czuje? – zapytał niespokojnie alchemik.
– Nic mnie nie jest, tylko miotłe złamałam.
– Może Okoniowa powiedzieć, co się stało?
– No usłyszałam krzyki, wienc wybiegłam na korytarz i zobaczyłam jak ten szczurek bije panienke Julke. No to go trzasłam miotłom w kark…
– I co dalej?
– Pad na kolana i zaczął na mnie syczeć. Ja tam nie znam obcych jenzyków, bo prosta kobieta jestem, ale tak mnie sie wydało, że to jakie sprośności. No to go jeszcze raz zmacałam.”
„Namiestnik” Adama Przechrzty to książka, którą się połyka: wciągająca fabuła i wartka akcja z atrakcyjną domieszką alchemii i magii zapewniają dobrą rozrywkę, a zmiany zachodzące w enklawach gwarantują, że wrażeń nam nie zabraknie.
Dodaj komentarz