„No dalej, małpiszony! Chcecie żyć wiecznie?”

Militarna science fiction skrzyżowana z anty(?)utopią społeczną. W tle widowiskowa wojna z Robalami, co skrzętnie wykorzystał Paul Verhoeven, autor filmowej adaptacji.

Ci, którzy – podobnie jak ja – najpierw poznali film Verhoevena, podczas lektury będą musieli uzbroić się w cierpliwość. Zanim dojdzie do pierwszej wojny międzygwiezdnej, razem z bohaterem przejdziemy bardzo, bardzo długie i bardzo, bardzo wyczerpujące szkolenie w obozie Curriego. Armia nie jest dla mięczaków.

Juan Rico, główny bohater książki, zaciagnął się do armii pod wpływem przyjaciela, a wbrew własnemu ojcu, który w tym świecie hołubiącym wojnę reprezentuje bardzo nieliczną grupę ludzi sceptycznie nastawionych do militaryzmu. Dla pana Rico utrzymywanie Służby Federalnej w czasach powszechnego pokoju to kosztowny sposób pozwalający “gorszemu sortowi ludzi” przez kilka lat żyć na koszt innych, a potem do końca życia puszyć się i nadymać – bowiem tutaj tylko żołnierze posiadają prawa obywatelskie, co zapewnia im przewagę nad zwykłymi mieszkańcami. Zupełnie odmienny pogląd prezentuje nauczyciel historii i filozofii moralnej, kaleki kombatant Dubois, który wtłacza uczniom do głów, że jedynie przemoc i brutalna siła zapewniają przetrwanie („Rasy, które zapomniały o tej podstawowej prawdzie, zawsze płaciły za to własnym życiem i wolnością”). W świecie przyszłości, wykreowanym przez Heinleina, ludzkość dobrowolnie przyjęła powszechny uniformizm i wojskową władzę, by uniknąć błędów, popełnianych w przeszłości. Ciekawie uzasadnia to Dubois: dawniej przyzwoitość i poczucie obowiązku się nie opłacały, zbrodnie „były pospolite jak walki psów”, a praworządni ludzie bali się wyjść na ulice, gdzie grasowały bandy niereformowalnych nieletnich przestępców. Przyczynę tego stanu rzeczy stanowił wadliwy system wychowawczy, wspierany przez klasę osób, które nazywały się „pracownikami społecznymi” i „psychologami dziecięcymi”.

„Powróćmy do owych młodych zbrodniarzy. Zapewne w dzieciństwie ich nie bito, z pewnością nie chłostano za ich zbrodnie. Zwykle za pierwszy występek dostawali ostrzeżenie – skarcenie, często bez rozprawy. Po kilku następnych wyrok więzienia, ale w zawieszeniu, a u młodszych nadzór kuratora. Chłopak mógł wiele razy zostać aresztowany i skazany, nim naprawdę go ukarano – a i wówczas jedynie więzieniem, gdzie wśród wielu podobnych rozwijał swoje zdolności przestępcze. Jeśli w więzieniu unikał poważniejszych kłopotów, zwykle darowano mu większość nawet tej łagodnej kary, zawieszano ją, zwalniano warunkowo, jak to nazywano w tamtych czasach. Ta niewiarygodna sekwencja wydarzeń mogła powtarzać się latami, podczas gdy jego zbrodnie stawały się coraz częstsze i poważniejsze, bez jakiejkolwiek kary prócz rzadkiego, nudnego, lecz wygodnego uwięzienia. (…) Tych dzieciaków nikt nie uczył obowiązków w sposób, który mogły zrozumieć, to znaczy za pomocą kar cielesnych. Ale społeczeństwo, w którym się wychowywali, nieustannie opowiadało im o ich prawach. (…) Nigdy nie było i nie ma nikogo, kogo możemy nazwać młodocianym przestępcą. Na każdego nieletniego kryminalistę przypadał co najmniej jeden dorosły, który albo nie znał swoich obowiązków, albo też znał je, lecz ich nie wypełnił. I to właśnie był słaby punkt, który zniszczył pod wieloma względami godną podziwu kulturę”.

W świecie Heinleina wrócono do sprawdzonych przez wieki metod zaszczepiania cnót obywatelskich i poszanowania prawa w umysłach młodych, czyli między innymi do klapsów w domu i rózgi w szkole. Dzięki temu młodzież, która dawniej znała jedynie swoje prawa, przypomniała sobie także o swoich obowiązkach.

Obowiązkiem zaś każdego obywatela jest odbycie służby wojskowej. Ci, którzy z niej rezygnują, dobrowolnie pozbawiają się praw wyborczych. W Federacji Terrańskiej wojna jest gloryfikowana:

„Wojna to nie jest po prostu przemoc i zabijanie; wojna to kontrolowana przemoc. Służąca jakiemuś celowi. Celem wojny jest wspieranie siłą decyzji twojego rządu. Nie chodzi o to, by zabić wroga tylko po to, by go zabić, ale by zmusić go, żeby zrobił to, czego chcemy. Nie zwykłe zabijanie, lecz kontrolowana, celowa przemoc”.

(Sierżant Zim podczas szkolenia w obozie Curriego)

Nic dziwnego, że wychowana w takim systemie młodzież masowo zaciąga się do armii, by później z dumą prezentować kikuty kończyn i nawet sceptyczny ojciec bohatera po napaści Robali na Buenos Aires zmienia zdanie. Atak kosmicznego najeźdźcy, posiadającego miażdżącą przewagę liczebną, potwierdza słuszność polityki przyjętej przez Federację Terrańską.

„Aby wyszkolić rekruta tak, by mógł walczyć ramię w ramię z kolegami z oddziału, trzeba co najmniej roku; żołnierz Robali potrafi to od razu po wykluciu. Za każdym razem gdy zabijaliśmy tysiąc Robali kosztem jednego z PZ, to Robale odnosiły zwycięstwo. Płaciliśmy wysoką cenę za to, by przekonać się, jak skuteczny może być absolutny komunizm wykorzystywany przez istoty przystosowane do niego ewolucyjnie; komisarze Robali przejmowali się stratami żołnierzy mniej więcej tak jak my stratami amunicji. Być może mogliśmy domyślić się tej cechy Robali, wspominając, jak wielkie straty zadała Hegemonia Chińska Sojuszowi Rosyjsko-Anglo-Amerykańskiemu, ale problem z nauką historii jest taki, że zwykle czyta się ją najlepiej, gdy już padniemy plackiem”.

W „Żołnierzach kosmosu” Heinleina znajdziemy więc rzadką w literaturze pochwałę militaryzmu oraz krytykę komunizmu i… niewydolnego systemu wychowawczego, który rozczula się nad przestępcami, kompletnie lekceważąc prawa ich ofiar. Odnoszę wrażenie, że po agresji Rosji na Ukrainę (kraj, który wcześniej w dobrej wierze pozbawił się broni nuklearnej – ups), militaryzm Heinleina nie jest tak rażący jak w czasach powstania książki, a i z krytyką komunistycznego braku szacunku dla ludzkiego życia nie sposób się nie zgodzić. Równie aktualne są spostrzeżenia autora na temat społeczeństwa, w którym winy się nie karze, a winnych usprawiedliwia: to społeczeństwo pozbawionych kręgosłupa moralnego kombinatorów i złodziei, w którym przyzwoity człowiek zawsze jest i będzie ofiarą losu. Widowiskowa, prowadzona na kosmiczną skalę wojna z Robalami stanowi niewielką część fabuły, ale dobre i tyle.