Darkmord to właściwie całkiem przyjemna mieścinka. „Poza tym potwory już od dłuższego czasu nikogo nie pożarły”.

„Właściwie to wcale nie są potwory. Choć wyglądają potwornie, a lokalni mieszkańcy mówią o nich potwory, ściśle rzecz biorąc, są to Legendy. Mity. Baśnie. Dawno temu mieszkały na Ziemi razem z ludźmi, ale z czasem zrobiły się zaborcze, a potem tak brutalne, że w zakażonych wioskach przez wiele wieków toczyła się wojna.

Teraz jedyną zakażoną wioską, która się ostała, jest właśnie Darkmord”.

Dwunastoletni Finn całe dzieciństwo spędził na oglądaniu obrazków z Legendami: minotaurami, mantykorami, bazyliszkami, wolpertingerami („twór królikopodobny z elementami renifera i szczyptą wampira”). Jego ojciec to legendarny łowca Legend, a rodzina chłopca broni Darkmord przed potworami od czterdziestu dwóch pokoleń. Również Finn przygotowywany jest do tej roli – tyle że nie bardzo mu to wychodzi…

„Pierwsze łowy, które odbyły się przed kilkoma tygodniami, były zupełną kompromitacją. Miał schwytać bazyliszka, wyjątkowo głupiego, tłustego gada z dziobem. Bazyliszki od wczesnego dzieciństwa wierzyły, że jedno ich spojrzenie wystarczy, żeby zabić człowieka. Przyparte do muru nieruchomiały, otwierały szeroko oczy i wbijały je w nadciągającą istotę ludzką. Jedyny problem z tą strategią polegał na tym, że ich spojrzenie było tak groźne jak chichot niemowlęcia. Nie zatrzymywało łowców.

Tylko wyjątkowo niedoświadczony albo niezdarny łowca mógł mieć problemy z pojmaniem takiego stwora. Tak się składało, że Finn pasował do obu tych kategorii”.

Przeznaczeniem Finna jest zostać pogromcą Legend, tymczasem on sam wolałby je przekonywać i zrozumieć, zamiast atakować, podobnie jak niegdyś jego dziadek, Niall Czarny Jęzor („Zmarł. Nikt nie chce o tym rozmawiać”). Tymczasem w Darkmord otwierają się kolejne portale, a sporadyczne dotychczas wizyty Legend zaczynają przypominać zaplanowaną inwazję…

Właśnie ten motyw dwóch równoległych światów jest w książce najciekawszy. Ten drugi, z którego przybywają Legendy, nazywany jest Skażoną Stroną. Niektórzy mieszkańcy Skażonej Strony pamiętają jeszcze Świat Obiecany i nie mogą pogodzić się z wygnaniem. Wśród nich jest paskudny olbrzym Gantrua, despotyczny władca krainy, który skrupulatnie zaplanował wielką inwazję na świat ludzi…

Spodobało mi się, że świat opisany w książce nie jest czarno – biały. Czasem naprawdę nie wiadomo, kto tu jest zły, potwory czy ludzie (vide: sympatyczny hobgoblin Broonie, który obrywa od wszystkich). Na uwagę zasługują również kapitalne rysunki Jamesa de la Rue. Całość czyta się lekko i przyjemnie, Shane Hegarty pisze przystępnym, niestroniącym od humoru językiem, a narracja prowadzona z perspektywy Finna z pewnością przypadnie do gustu młodszym czytelnikom.