„Robię to dla takich jak ty. Dla moich czytelników”.

Oj…

Oryginalna, zaskakująca i świetnie napisana książka. Kryminał, horror, groza, przemoc, sekrety – i macki. Bawiłam się przednio. Mam nadzieję, że nikt dla mojej przyjemności nie zginął…

O fabule będzie krótko, gdyż nie chcę wam zepsuć lektury. Grupa młodych ludzi wybiera się na krakowski festiwal grozy (kapitalny plakat Kfasonu – Krakowskiego Festiwalu Amatorów Strachu, Obrzydzenia i Niepokoju – zdobi tylną wklejkę książki). Do domów już nie wracają. Rodzice zgłaszają zaginięcie i wynajmują prywatnego detektywa Michała Majera, z którym kontaktuje się przedstawicielka francuskiej policji. Okazuje się, że i nad Loarą doszło do zaginięcia człowieka w bardzo podobnych okolicznościach. Wszystkie tropy prowadzą do Paryża. Polsko-francuski duet łączy siły, by rozwikłać zagadkę porwań, jednak wkrótce „staje w obliczu zagrożenia rodem z najgorszych koszmarów” (to już blurb, ale wyjątkowo trafny).

Pierwszy atut to oczywiście sam Kfason i cała okołohorrorowa otoczka – dyskusje o literaturze (nie tylko grozy, bo i o Wędrowyczu Pilipiuka będzie mowa), o czytaniu, pisaniu, a zwłaszcza o pisaniu horrorów w Polsce. Aż mi ulżyło, że książkę zakupiłam, grosza wiedźminowi nie pożałowałam, w tak trudnej sytuacji znajduje się polska literatura grozy, tworzona przecież przez „ludzi skromnych (…) a jednak robiących wielkie rzeczy, ludzi pełnych pasji, którzy z uwagi na małe zainteresowanie horrorem najczęściej nie mogli liczyć na życie z pisarstwa i w tej sytuacji imali się różnych zajęć”. Wzruszona, ponownie odwiedziłam swój ulubiony sklep internetowy i spustoszyłam dział z horrorami, bo w końcu wiosna i można żyć samą miłością (do książek, rzecz jasna), a na emeryturę zapasy zrobić trzeba („Mówiłeś, że po to kupujesz tyle książek, aby będąc już staruszkiem na zasłużonej emeryturze, zasiąść ze swoją drugą połówką w ciepłych szlafrokach, z lampką wina, przed kojącym wzrok rozpalonym kominkiem i oddać się wielogodzinnej lekturze. W tle miała grać jakaś nastrojowa melodia, a wy, trzymając się za ręce, czytalibyście… czytalibyście… i czytalibyście”).

Kolejnym atutem są bohaterowie – przede wszystkim dwaj młodzi, sympatyczni miłośnicy literatury grozy, postacie wykreowane tak, że trudno ich nie polubić (zwłaszcza komuś, kto sam kocha książki), a jeszcze trudniej nie obgryzać paznokci podczas śledzenia ich dalszych niewesołych losów. Kibicowałam im ze znacznie większym zaangażowaniem niż uzależnionej od mediów społecznościowych dziennikarce Magdzie Wąsat, babie tyleż przebojowej, co antypatycznej, uosabiającej (w moim odczuciu) wszystkie „celebrytki”, lansujące się bez opamiętania na Facebooku:

„Profil na Facebooku traktowała jako platformę, na której promowała siebie, a właściwie swoją próżność, akceptując wszystkie napływające do niej zaproszenia. Nie widziała w tym niczego niemoralnego czy złego. Pracowała w mediach, była osobą publiczną (przynajmniej we własnym mniemaniu), czuła się więc w obowiązku odsłaniania przed fanami cząstki siebie. Cząstki, która na bardzo wczesnym etapie autopromocji urosła do rangi a czemu miałabym się ograniczać”.

Najważniejsze jednak jest to, że „Eksperyment” to świetnie poprowadzona historia, która z solidnej powieści detektywistycznej gładko przechodzi w horror, przy czym znajdziemy tu zarówno obrzydliwą siekaninę spod znaku gore jak i elementy nadprzyrodzone, właściwe horrorowi lovecraftowskiemu. Zaskakujący, nieprzewidywalny, prezentujący się wręcz zjawiskowo (Vesper rządzi!), wart jest „Eksperyment” wydanego grosza. Nie żałujcie.