Trzech panów (nie licząc psa) w przekomicznej wyprawie po Tamizie.
„Inne książki mogą przewyższać moją pod względem głębi intelektualnej i wnikliwej analizy natury ludzkiej; jeszcze inne mogą ją prześcignąć oryginalnością i grubością. Co się jednak tyczy rozpaczliwej, nieuleczalnej prawdomówności, nie odkryto jeszcze nic, co mogłoby iść z nią w zawody”.
Jerome K. Jerome
Książka Jerome`a to sprawozdanie z wyprawy, podjętej przez trzech przyjaciół w celu podratowania zdrowia, i jednocześnie niecodzienny przewodnik po malowniczych angielskich zakątkach, uwzględniający także rys historyczny. Urok tej powieści polega jednak przede wszystkim na sposobie, w jaki podróż jest relacjonowana: nieefektowną w gruncie rzeczy fabułę ubarwiają liczne anegdoty, trafne psychologiczne obserwacje, przepełnione brytyjskim humorem monologi, ironiczne komentarze i przekomiczne opisy perypetii, które po drodze przydarzają się naszym bohaterom, nienawykłym do żmudnych codziennych obowiązków (wiosłowania, gotowania, skrobania ziemniaków, prania, wstawania o świcie, itd.).
„Zgadzamy się, że jesteśmy przepracowani i potrzebujemy wypoczynku”.
Pomysł na rejs w górę Tamizy wyszedł od George`a, który „chodzi pokimać do banku codziennie od dziesiątej do czwartej, z wyjątkiem sobót, kiedy o drugiej budzą go i wystawiają za drzwi”. Kolejnym członkiem wyprawy jest Harris: „zawsze zna jakiś lokal o dwa kroki stąd, gdzie można dostać coś wyśmienitego na gardło”, ale nie ma w sercu za grosz poezji („Jeżeli Harris ma łzy w oczach, można być pewnym, że jadł surową cebulę lub nałożył sobie za dużo pikantnego sosu do kotleta”). To zacne grono uświetnia swą osobą Jerome, nasz narrator, chory dosłownie na wszystko (oprócz zapalenia rzepki) i bardzo ceniący sobie pracę – cudzą. Jest też, oczywiście, pies – nieprzewidywalny foksterier Montmorency, którego ambicją życiową jest plątanie się pod nogami i wysłuchiwanie obelg pod własnym adresem. Ta oryginalna ekipa wsiada pewnego pięknego czerwcowego dnia na łódkę i rozpoczyna wyprawę, w której odnajdziemy jakże znajome sytuacje: począwszy od problemów z pakowaniem rzeczy, przez niekompetencję współtowarzyszy (bo przecież nie naszą), aż po sromotną rejteradę jak najdalej od rzeki. Wycieczka w górę Tamizy staje się okazją do wyśmiania ludzkich przywar, postaw oraz społecznych zjawisk, nieobcych i naszym czasom. Znajdziemy tu między innymi zjadliwą krytykę zawłaszczających ziemię (i wodę) obszarników oraz uwagi o modnisiach, które na rzeczny piknik przychodzą wyelegantowane jak do studia fotograficznego („Lunch był dla nich koszmarem. Proponowano im, żeby usiadły na trawie, a trawa była zakurzona. Co się zaś tyczy pni drzew, o które miały się oprzeć, tych nie odkurzano chyba od wielu tygodni”).
Przez cały czas narrator, wrażliwy na piękno natury i nieobojętny na urok sielskich angielskich krajobrazów, roztacza przed nami plastyczne, poetyckie opisy, dając upust swej romantycznej naturze. Nie zapomina również o narzuconej sobie roli przewodnika, choć jego informacje bywają specyficznego rodzaju („Basen za stacją wodną w Stanfordzie to bardzo dobre miejsce dla samobójców. Są tam takie potężne wiry, że wystarczy skoczyć do wody, a potem już cię samo wciągnie”).
„Trzech panów w łódce (nie licząc psa)” Jerome`a K. Jerome`a to prawdziwy popis brytyjskiego humoru. Tę pogodną, zabawną historię o mężczyznach na wakacyjnej wycieczce przeczytać trzeba koniecznie.
Dodaj komentarz