Oryginalna okładka w kolorze soczystej zieleni przykuwa oko. Przewrotny chwyt, gdyż główna bohaterka, Rebecca Kumar, dotknięta jest ślepotą kolorów (co oznacza, że w środku już tak barwnie nie będzie).

„Nomen Omen” konsternuje. Nie ma tu łatwej, uporządkowanej fabuły, są za to fabularne przeskoki i nagłe wyskoki rozmaitych dziwnych stworzeń, które pogłębiają chaos w głowie czytelnika. Gdy tylko zaczynałam coś łapać, następował kolejny zaskakujący zwrot akcji i traciłam wątek (dla przykładu: w jednej chwili bohaterka świętuje w knajpie swe urodziny, a w następnej ktoś atakuje ją w toalecie i ucieka z jej sercem). Niby fajnie, ale o co w tym wszystkim chodzi? Skąd się wzięły te krwiożercze dzieci? I czemu ten zły koleś nie ma majtek?

Rebecca przyszła na świat w dość dziwnych okolicznościach. Informują nas o tym pierwsze, retrospektywne kadry. Wychowywana przez dwie matki, dorastała w Nowym Jorku, oddając się zajęciom typowej młodej dziewczyny: miała krąg najbliższych przyjaciół, konto na Instagramie, profil z projektem o dziwnych snach (pod nazwą nomen.omen). Niezwykłe sny oraz genetyczna wada wzroku, uniemożliwiająca dostrzeganie kolorów, wyróżniały ją spośród rówieśników i – najwyraźniej – śmiertelników. W dniu swoich urodzin (dwudziestych pierwszych, jak stoi w komiksie, lub dwudziestych ósmych, jak chce blurb) zostaje zaatakowana przez elfopodobnego kolekcjonera ludzkich serc i poddana brutalnej operacji z zaskoczenia i bez znieczulenia. Powinno to natychmiast zakończyć jej krótki żywot, jednak solenizantce ta mała toaletowa dygresja nie przeszkadza nawet w dokończeniu imprezy. Kim w takim razie jest Rebecca?

Pozbawiona kluczowego organu dziewczyna, wspierana przez strażnika Central Parku (fauna, satyra, kozła, Pana, sylena, wcieloną opowieść, tajemniczego druida, który skazał na męki piekielne bohatera irlandzkich mitów), wyrusza w wędrówkę po alternatywnym świecie nieludzkich istot, gdyż tylko odzyskanie serca może uchronić ją przed popadnięciem w obłęd i definitywną śmiercią. Przy okazji poznaje swoje prawdziwe pochodzenie i odkrywa, że posiada wsparcie potężnych przodków (oraz kilka umiejętności, z których nie zdawała sobie sprawy).

Achromatopsja, na którą cierpi główna bohaterka, powoduje, że znaczna część komiksu pozbawiona jest kolorów, jeśli nie liczyć tęczowych rozbryzgów, oznaczających zaklęcia (tak właśnie widzi je Rebecca). Rysunkom Jacopo Camagniego najbliżej jest do mangi: wahają się one między realizmem a przerysowaniem. W przypadku głównej bohaterki i dwóch przystojniaków, pojawiających się w jej życiu, manga zdecydowanie bierze górę. Mężczyźni, niekompletnie ubrani lub wręcz bezpruderyjnie roznegliżowani, stylizowani są na mangowych łamaczy kobiecych serc, dlatego komiks może spodobać się wyrośniętym fankom „Czarodziejki z Księżyca” (zwłaszcza, że strażnik Central Parku, nadnaturalna istota, mająca wiele stuleci na karku, flirtuje z Rebeccą niczym gimnazjalista).

Trudno przewidzieć, jak dalej rozwinie się ta historia. Ma zadatki na ciekawe dark fantasy, jednak równie dobrze może zmierzać w kierunku shōjo-mangi, w której „okrutne i prastare istoty” okażą się jedynie atrakcyjnym kamuflażem dla romantycznej opowieści dla dziewcząt. Czas pokaże.