„Nie ma większego afrontu dla złodzieja, niż go okraść”.

W połowie XIX wieku Hiszpania była rajem dla złodziei dzieł sztuki. Francuzi, Anglicy, Niemcy, Amerykanie wywozili stamtąd bezcenne skarby, którymi chwalili się potem „na forum Królewskiego Klubu Kawalerów z kieliszkiem brandy w dłoni”. Grabiono średniowieczne klasztory, barokowe obrazy, nawet zamki i katedry nie były bezpieczne – wszystko szło niemal za bezcen. Komisja Dziedzictwa Narodowego na próżno starała się odzyskać choćby część z tego, co spoczywa do dziś w paryskich muzeach. Tę (kolejną) haniebną kartę w historii krajów zachodnich wykorzystał Luis Montero Manglano w przygodowej powieści, która z powodzeniem mogłaby posłużyć za scenariusz filmu o hiszpańskim Indianie Jonesie.

Głównym bohaterem pierwszej części trylogii „Poszukiwacze” jest rodowity madrytczyk Tirso Alfaro, doktorant na wydziale historii sztuki, syn bardzo sławnej archeolożki (zasłużonej dla nauki, uwielbianej przez studentów, ale nieobdarzonej instynktem macierzyńskim). Jest to o tyle ważne, że wykształcenie (humanistyczne!) ma dla bohaterów powieści decydujące znaczenie: tutaj wiedza daje przewagę nad mięśniami. Każda z postaci włada kilkoma językami obcymi (w tym martwymi) i wykazuje się podziwu godną znajomością historii oraz sztuki (autor książki wykłada te przedmioty w Ośrodku Studiów Romańskich w Madrycie). Wystarczy wspomnieć, że tematem studiów doktoranckich Tirsa jest ceramika glazurowana z epoki kalifatu kordobańskiego.

Powiało nudą? Zapewniam, że podczas lektury „Stołu króla Salomona” nudzić się nie będziecie. Mamy tu bowiem wszystkie elementy dobrej przygodowej opowieści, a skojarzenia z serią filmów o archeologu Indianie Jonesie nasuwają się same. Tajemnicza organizacja, potężne artefakty z zamierzchłej przeszłości, wymyślne zagadki, klucze ukryte w książkach i strzały wylatujące ze ścian przy najmniejszym błędzie, nieprzyjemne czarne charaktery oraz wyścig po tytułowy skarb to klasyczne cechy awanturniczego kina przygodowego, które Luis Montero Manglano umiejętnie wykorzystał w swojej powieści, dzięki czemu fabuła jest intrygująca, a rozrywka przednia.

Tym, co wyróżnia „Stół króla Salomona”, jest styl, który na swoje potrzeby nazywam dżentelmeńskim. W książce nie epatuje się wulgaryzmami i rozbuchaną erotyką, mężczyźni wyrażają się ze staroświecką kurtuazją i mają na tyle bogaty zasób słownictwa, że nie muszą odwoływać się do prostackich bluzgów. Tej elegancji często mi we współczesnej polskiej prozie brakuje. W powieści hiszpańskiego pisarza humor jest inteligentny, a bohaterowie mają klasę. Jako fanka kina przygodowego i miłośniczka bogatego, wysmakowanego stylu, który nadaje opowieści niepowtarzalny klimat, przeczytałam tę książkę z prawdziwą przyjemnością.

„To naprawdę ciekawa historia. Masz ochotę ją poznać?

Zapewniam, że nie znam lepszej”.