„Mówi się, że początki często skrywa mrok. Podobnie jest z tą historią, która rozpoczyna się wraz z pojawieniem się nowego gatunku: jakieś 200 tysięcy lat temu. Gatunek ten nie ma jeszcze nazwy – bo nic nie ma – choć ma zdolność nadawania nazw.”

Ten rachityczny, słaby gatunek, ani przesadnie szybki, ani szczególnie silny, stopniowo rozprzestrzeni się na całą planetę i doprowadzi do wyginięcia swoich najbliższych krewnych. Przekształci świat, wpłynie na zmianę atmosfery i klimatu, przeorganizuje biosferę i spowoduje szóstą falę masowego wymierania. To homo sapiens – człowiek.

„Żadne stworzenie nigdy wcześniej nie zmieniło życia na naszej planecie w aż tak dużym stopniu, choć dochodziło do innych, porównywalnych kataklizmów. W odległej przeszłości Ziemia niezmiernie rzadko ulegała zmianom tak gruntownym, by wpływały one na zmniejszenie się różnorodności form życia. Pięć z tych dawnych wydarzeń było na tyle groźnych, że mówi się o nich jako o odrębnej kategorii: to tak zwana wielka piątka.”

Nagrodzona Pulitzerem książka Elizabeth Kolbert to opowieść o szóstym wymieraniu, które rozgrywa się na naszych oczach. W antropocenie, bo tak uczeni nazywają ostatnią, zdominowaną przez człowieka epokę geologiczną, ludzkość dokonała wielu zmian w tak szybkim tempie, że natura przestała za nami nadążać. Zmodyfikowaliśmy od jednej trzeciej do jednej drugiej powierzchni lądów i bieg największych rzek świata, nasze fabryki produkują więcej azotu niż wszystkie ziemskie ekosystemy, rybołówstwo niszczy ponad jedną trzecią podstawowych wytworów wód, a spalanie paliw kopalnych i wylesianie zmieniło skład atmosfery, co doprowadziło do zakwaszenia oceanów i globalnego ocieplenia.

„Jedną z wielu niezamierzonych konsekwencji antropocenu okazało się przetrzebienie naszego własnego drzewa genealogicznego. Po doprowadzeniu do zguby siostrzanych gatunków (neandertalczyków i denisowian) obecnie pracujemy nad odleglejszymi kuzynami. Kiedy już to zrobimy, niewykluczone, że jedynymi żyjącymi przedstawicielami hominidów zostaniemy my sami.”

Płazy pojawiły się na Ziemi, gdy ląd był jednym wielkim superkontynentem (Pangea). Zamieszkiwały naszą planetę jeszcze przed pojawieniem się dinozaurów. Po rozdzieleniu się Pangei adaptowały się do warunków na każdym kontynencie oprócz Antarktydy. Kilkadziesiąt lat temu zaczęły pojawiać się doniesienia, że liczba płazów szybko spada. Płazy znikają masowo niezależnie od położenia geograficznego – z terenów zamieszkałych i dziewiczych. W zwykłych czasach naukowcy mówią o zjawisku zwanym wymieraniem w tle. Jest to naturalne tempo wymierania gatunków (np. skoro mamy teraz około 5500 gatunków ssaków na Ziemi, tempo wymierania, jakiego można by się spodziewać, to jeden gatunek na 700 lat). Masowe wymierania to takie epizody w historii Ziemi, gdy w krótkim czasie dochodzi do katastrofalnej straty bioróżnorodności na globalną skalę.

„Szacuje się, że jedna trzecia budujących rafy koralowców (Anthozoa), jedna trzecia wszystkich słodkowodnych mięczaków, jedna trzecia rekinów i płaszczek, jedna czwarta wszystkich ssaków, jedna piąta gadów i jedna szósta wszystkich ptaków podąża ku zagładzie. Straty notuje się na całym świecie: na południowym Pacyfiku i północnym Atlantyku, w Arktyce i w Sahelu, w jeziorach i na wyspach, na szczytach górskich i w dolinach. Jeśli się wie, jak szukać, można znaleźć oznaki trwającego wymierania nawet we własnym ogródku.”

Elizabeth Kolbert zabiera nas do Panamy, do miasteczka Ell Valle położonego we wnętrzu nieczynnego wulkanu, by opowiedzieć nam tragiczną historię endemicznego dla tych okolic gatunku panamskiej złotej żaby. W paryskim muzeum ogląda zbiory paleontologiczne, w tym słynne zęby mastodonta, które baron de Longueuil taszczył podczas wędrówki wzdłuż Ohio („To Mona Lisa paleontologii”) i jedną z najsłynniejszych skamielin świata – potwora z Maastricht (szczątki mozazaura). Wizyta w islandzkim instytucie historii naturalnej wiąże się z dramatycznym wyginięciem alki olbrzymiej, całkowicie wytrzebionej przez ludzi, gdyż złapanie alki – podobnie jak złapanie pingwina – nie nastręczało żadnych trudności: zapędzano je na łodzie setkami, wykorzystywano jako pożywienie, przynętę, źródło piór i… opał.

„Na wyspie Funk nie ma drzew, zatem nic, co można byłoby spalić. To doprowadziło do innej praktyki opisanej przez Thomasa: Bierzesz ze sobą kocioł, do którego wkładasz pingwina lub dwa, podpalasz i czekasz, aż nieszczęsne pingwiny zajmą się ogniem. Ich ciała są tak tłuste, że długo podtrzymują płomień.

Ostatnimi ludźmi, którzy widzieli żywe alki olbrzymie, byli Islandczycy. W czerwcu 1844 roku popłynęli na wyspę Eldey, ostatnie schronienie dla nielicznych pozostałych przedstawicieli gatunku (cała populacja wynosiła dwa ptaki plus jajo):

„Na widok ludzi ptaki próbowały uciec, ale były zbyt wolne. W ciągu kilku minut Islandczycy złapali je i udusili. Zobaczyli, że jajo pękło, prawdopodobnie wskutek szamotaniny, więc je zostawili.”

Historie, opowiadane przez Elizabeth Kolbert, są dowodem na okrucieństwo, bezmyślność i krótkowzroczność ludzi. Na skraju Andów we wschodnim Peru, w brazylijskim stanie Amazonas, na Wielkiej Rafie Koralowej, w Ameryce Północnej i w Panamie możemy zaobserwować, jak destrukcyjne są ludzkie działania. I tylko ludzie mogą im się przeciwstawić.

„Skoro wiemy, w jaki sposób zagrażamy innym gatunkom, czy nie możemy podjąć jakichś działań, żeby je chronić? Czy w całym tym patrzeniu w przyszłość nie chodzi właśnie o to, byśmy zrobili coś, aby ominąć niebezpieczeństwa, skoro widzimy je przed sobą?”

„Szóste wymieranie” Elizabeth Kolbert wpisałabym najchętniej na listę lektur obowiązkowych – gdyby nie świadomość, co to oznacza dla książki. Ta przystępna, przemawiająca do wyobraźni opowieść, podparta źródłami naukowymi i faktami, z którymi nie można polemizować, uświadamia nam skalę zagrożeń i ogrom zniszczeń, dokonanych przez człowieka. Jeśli nie zmienimy swojego nastawienia, wkrótce i my będziemy pytać jak zaskoczeni mieszkańcy panamskiego El Valle: „Co się stało z żabami? Już nie słyszymy ich kumkania.”