Oto książka, która przeczołgała mnie przez Amerykę Południową jak żadna inna. Nic w tym dziwnego, skoro jej bohaterem jest prawdziwy człowiek z żelaza – Piotr Chmieliński.

„Nie bardzo wiedziałem, co o tym sądzić. Przecież człowiek grał już w golfa na Księżycu, czy możliwe więc, że ciągle jeszcze nie przepłynął od źródła do ujścia najsławniejszej rzeki na własnej planecie?”

„The New York Times” zaliczył przepłynięcie całej Amazonki – od źródła do ujścia – do dwudziestu największych wyczynów ostatniego stulecia (obok postawienia stopy na Księżycu przez Neila Armstronga). Dokonał tego Piotr Chmieliński, kajakarz amator, człowiek pod każdym względem niezwykły. Zaliczono go do dwudziestu bohaterów, którzy w XX wieku przeżyli największe przygody i dwukrotnie wpisano jego nazwisko do Księgi Rekordów Guinnessa (za przepłynięcie kanionu Colki i za indywidualne pokonanie Amazonki). Podczas dokonywania tych wyczynów był wygnańcem, szpiegowanym przez aparatczyków komunistycznego reżimu, pozbawionym kontaktu z najbliższymi:

„Cała grupa przyjechała do Peru w 1979 roku, mając pozwolenie polskiego rządu na sześciomiesięczny pobyt. Połowa zespołu wróciła w terminie, pięciu po dwóch latach wciąż było na Zachodzie. Zaplanowali lot do Krakowa na 23 grudnia 1981 roku. 13 grudnia władze wprowadziły stan wojenny i zdelegalizowały Solidarność. Kiedy wiadomość o tym dotarła do Limy, Polacy zorganizowali tam marsz z udziałem pięciu tysięcy ludzi. Przewodził im pisarz Mario Vargas Llosa. Najpierw poszli do polskiej ambasady, gdzie Llosa wręczył pisemny protest jedynej osobie, która miała dość odwagi, aby wystawić swoją nikczemną głowę przed bramę, a potem ruszyli do pobliskiego parku i ambasady ZSRR, gdzie czekały już na nich działka wodne.”

„Z nurtem Amazonki”, książka zaliczona przez „National Geographic Adventure” do 100 bestsellerów podróżniczych wszech czasów, to opowieść o niezwykłej rzece i niezwykłym człowieku. Joe Kane, jej autor, miał początkowo dokumentować wyczyny Francoisa Odendaala, który w tym celu zaprosił go na „swoją” wyprawę. Szybko jednak okazało się, że żadnych wyczynów nie ma i Odendaal próbował pozbyć się niewygodnego świadka swojej porażki. Tylko dzięki niezłomnej postawie Piotra Chmielińskiego Kane pozostał członkiem wyprawy i dotarł z nim aż do ujścia Amazonki, śpiewając w kajaku polskie piosenki, których słów nie rozumiał. „Z nurtem Amazonki” to historia o próbie charakterów, z której Polacy (Chmieliński i jego przyjaciel, fotograf Zbigniew Bzdak) wyszli zwycięsko. To barwna, wspaniała opowieść o kapryśnej, potężnej i niepokonanej rzece oraz o równie niepokonanym, wzbudzającym podziw człowieku.

„Odendaal niepokoił się o wszystko: o samą rzekę, o stan zdrowia, o fundusze. Powodem największych obaw, od których ściskało go w dołku, był jednak Piotr Chmieliński.

Chmieliński był współorganizatorem wyprawy. Odendaal spotkał się z nim tylko raz, lecz to wystarczyło, by ocenił go jako człowieka genialnego, ambitnego i niestrudzonego. Pierwszy spływ Colcą sprawił, że Polak stał się znany w Peru. Pomogło mu to swobodnie pokonywać zawiłości peruwiańskiej biurokracji. Wiedział, jak nie dać sobie odebrać sprzętu na granicy, nauczył się pozyskiwać przychylność władz uśmiechem, rozumiał wieśniaków żyjących na terenach nadrzecznych.”

Joe Kane wielokrotnie zwraca uwagę na tę zaradność niestrudzonego Polaka: Chmieliński załatwił, Chmieliński zorganizował, zapobiegliwy Chmieliński pożyczył, wyprosił… To on wyszukiwał miejsca na obóz, rozmawiał z tubylcami, przygotowywał śniadanie i robił obiad (a w kuchni – jak wszędzie – był najlepszy), pilnował, aby Kane brał tabletki przeciw malarii, opiekował się, podnosił na duchu, dodawał odwagi i motywował:

„Podróż od źródła do ujścia Amazonki o własnych siłach okazała się ponad moje możliwości. Samo płynięcie kajakiem zajmowało mi uwagę do tego stopnia, że w ogóle nie widziałem niczego na rzece. Postanowiłem zrezygnować z wyprawy.

A jednak zmieniłem zdanie. Wpłynęły na to trzy rzeczy. Po pierwsze – osobowość Chmielińskiego. Był człowiekiem z żelaza. Nie potrzebował mnie na rzece. Ale kiedy zasugerowałem, że mu zawadzam – co było prawdą – że wręcz powinienem się wycofać, oburzył się.”

I po raz kolejny Piotr Chmieliński miał rację. Dzięki jego pomocy Joe Kane dotarł do ujścia Amazonki i napisał tę fascynującą opowieść o zmaganiach z rzeką i z własnymi słabościami, o pięknie i potędze natury, o różnych obliczach Ameryki Południowej: jej historii, krajobrazach, mieszkańcach. Za jego pośrednictwem również i ja mogłam wziąć udział w tej pionierskiej, pełnej trudów i wyzwań wyprawie oraz poznać bliżej człowieka, który budzi mój najszczerszy podziw. To była moja najlepsza amazońska przygoda czytelnicza.

„Z obłoku pyłu wyłonili się Chmieliński i Biggs. Okładali witkami cztery ogłupiałe osły o rozdętych nozdrzach.

– Bierz jednego i w nogi! – wrzasnął Biggs.

Zrobiłem, co kazał. Rzuciłem się za ostatnim bydlęciem o dzikich oczach, pohukując Chorro! w sposób, który nie przekonywał żadnego z nas. Obok Biggsa biegli Van der Merwe i Van Heerden.

– Chcieli podpalić nasz samochód! – krzyknął Van der Merwe. – Długo za nim gonili. A my uprowadziliśmy zwierzęta!

Za nami, w miejscu, gdzie zaczynała się droga, Odendaal z Bzdakiem powstrzymywali Indian.

– Kiedy oddalimy się za wioskę, dobijemy targu – rzucił Chmieliński.

Biegłem w dół, pokrzykując na kopyta wzbijające przede mną grudki ziemi, i myślałem: Przecież to nie tak miało być. Jestem zaledwie trzy tygodnie w Ameryce Południowej, a już zniżyłem się do poziomu złodzieja osłów.