„Wszystkie badania wykazują, że w szkołach, w których są dobre biblioteki, dzieci osiągają lepsze wyniki w testach czytania i rozumienia tekstu.”

Annina Rabe

Powszechność czytelnictwa to charakterystyczne dla Szwecji zjawisko: czytają tam wszystkie warstwy społeczne. W Polsce panuje przekonanie, że czytanie jest dla elit, a istnienie ciemnych mas to jakieś naturalne prawo przyrody. Przyczyn tych różnic w podejściu do czytania jest kilka. Zacznijmy od kultury.

Według szacunkowych danych w Skandynawii w 1850 roku osiemdziesiąt procent ludności umiało czytać. W połowie XIX wieku wskaźnik umiejętności czytania w Szwecji był jednym z najwyższych w Europie. Do tej czołówki należały głównie kraje protestanckie:

„W 1592 roku na zjeździe w Uppsali Kościół szwedzki zdecydował o przyjęciu wyznania luterańskiego. Wkrótce przetłumaczono na język szwedzki Biblię, zaczęły też powstawać pierwsze psalmy po szwedzku. Od wszystkich wiernych wymagano znajomości Biblii i katechizmu. W związku z tym od początku XVII wieku Kościół szwedzki zaangażował się w kampanię na rzecz rozpowszechnienia umiejętności czytania w Szwecji. W prawie kościelnym z 1868 roku umieszczono zapis o dążeniu do powszechnej umiejętności czytania.”

Umiejętność ta była sprawdzana podczas egzaminów, przeprowadzanych w parafiach. W ten sposób narodziła się też tradycja nauki czytania w domu. W 1723 roku weszło w życie prawo, nakazujące wręcz rodzicom dopilnowanie, by dzieci umiały czytać. I umiały. Dzieci czytały i dorastały otoczone czytającymi osobami. Co tymczasem mieliśmy my? Malowidła na ścianach kościołów, tę „Biblię w obrazkach”. Czytanie zarezerwowane było dla elit: duchowieństwa i co znamienitszej szlachty. W Polsce nigdy nie było czytelnictwa tak masowego jak w Szwecji – we wszystkich warstwach społeczeństwa. Ten elitaryzm utrzymuje się do dziś i choć wydaje się, że zrozumieliśmy, jak ważne jest powszechne czytanie, zabieramy się do jego promocji od niewłaściwej strony, próbując narzucić osobom dotąd nieczytającym własne preferencje czytelnicze, elitarne właśnie. To tak, jakby na pierwszych lekcjach matematyki wymagać znajomości rachunku różniczkowego.

„W Szwecji to nie wstyd czytać średnią literaturę, byle tylko czytać. Na przykład wszyscy cieszyli się, że dzieci masowo czytają książkę o Zlatanie Ibrahimoviciu. W Niemczech uważałoby się, że to nie jest żaden sukces, bo dzieci powinny czytać literaturę właściwą. W Szwecji rozumie się, że książka o Zlatanie może być wstępem do czytania innej literatury. Myślę, że to mądre podejście.”

Doskonale pamiętam nagonkę, jaka rozpętała się w polskiej prasie (głównie katolickiej), gdy dzieci zaczęły u nas czytać „Harry`ego Pottera”. Z wypowiedzi licznych krytyków tej szatańskiej podobno książki wynikało, że lepiej nie czytać w ogóle. Dziś pozostaje mi jedynie pogratulować wam sukcesu: jednego z najgorszych poziomów czytelnictwa w Europie.

Kolejną istotną kwestią są biblioteki – w Szwecji wszechobecne, w Polsce zaniedbane i fatalnie zaopatrzone, zwłaszcza w małych miejscowościach. Z doświadczenia wiem, że to nie jest tak, że polskie dzieci nie chcą czytać: chcą, nawet bardzo, skoro potrafią przez pół roku dreptać do biblioteki z pytaniem, czy jest już dostępny drugi tom rozpoczętej przez nie serii. Pół roku! Najczęściej, słysząc takie rozmowy, kupuję rzeczoną książkę i przynoszę ją do szkoły – krąży z rąk do rak, dopóki nie wpadnie w czyjeś lepkie ręce (tradycyjny finał). Jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że coś tu jest bardzo nie w porządku: czyż nie mamy w Polsce instytucji, odpowiedzialnych za szerzenie kultury, czyż nie mamy w prawie zapisu o równym dostępie do oświaty? Bardzo nieprzyjemnie zaskoczyło mnie niczym nieuzasadnione samozadowolenie polskich polityków, wypowiadających się w książce. Dyrektor Instytutu Książki słusznie zauważa:

„Jeśli Polacy nie zaczną czytać, Polska przegra konkurencję w Europie i będziemy tu do końca świata skręcać meble i lodówki.”

Racja. Tylko co, u licha, mamy czytać i kiedy, skoro jesteśmy najbardziej zapracowanym i najgorzej wynagradzanym społeczeństwem w Europie, książki są dla nas za drogie, nie mamy dobrych bibliotek i nie mamy nawet czasu na czytanie?

„A trzeba to powiedzieć wyraźnie wbrew temu, co twierdzi Polska Izba Książki: średnia cena książki w Polsce jest w wartościach bezwzględnych zbliżona do średniej ceny książki we Francji, gdzie wynosi około dziesięciu euro, tymczasem średnia pensja w Polsce jest o dwie trzecie niższa od francuskiej.”

Świetnie. Na to również znajdzie się argument: idźcie do biblioteki. Beata Chmiel, Menadżerka Kultury, na łamach książki „Szwecja czyta, Polska czyta” wyznaje:

„Tymczasem prezes Polskiej Izby Książki powiedział mi na antenie: A po co bibliotekom nowości? Niech kupują stare książki. To brzmi trochę jak słynny bon mot Marii Antoniny o ciastkach, prawda?”

Po lekturze książki „Szwecja czyta, Polska czyta” pod redakcją Katarzyny Tubylewicz i Agaty Diduszko – Zyglewskiej szokuje już nie tylko fatalny stan czytelnictwa w Polsce. Szczerze mówiąc, poziom czytelnictwa szokuje najmniej, bo zaczynamy rozumieć, dlaczego jest, jak jest i komu za to powinniśmy „podziękować”.