Kontynuacja przygód Maćka, bohatera „Ducha starej kamienicy”, wprowadza do opowieści elementy grozy. Żarty się skończyły.

Sympatyczny duch Maciek opuszcza bezpieczną kamienicę i sprawdzonych przyjaciół. Rodzinka wzywa na imieniny mamusi, prawdziwej celebrytki wśród zjaw. Mamusia – wyjątkowo dorodny okaz belleus ducheus – uwielbia błyszczeć i chętnie ukazuje się na zamkowej baszcie, lekceważąc związane z tym ryzyko. Jej ostatni spektakularny występ trafił na okładkę magazynu i tym samym niefrasobliwa rodzicielka ściągnęła sobie na głowę parę nieugiętych łowców duchów: Jacka Ducholińskiego, twórcę urządzeń do łapania i likwidacji zjaw, oraz jego potulną żonę Szarlotkę. Moment jest najmniej odpowiedni: wkrótce w zamku zaroi się od widmowych gości, którzy tłumnie przybędą świętować imieniny Porcji oraz oficjalne zaręczyny jej syna, Kalasantego, z utalentowaną śpiewaczką Petunią (zawodzący nad bagniskami singus grubus).

Rodzina Maćka swoim zwyczajem lekceważy zagrożenie: tata i Kalasanty tkwią z nosami w książkach, mama jest zajęta kupowaniem nowych mebli, a Sykstus przechodzi właśnie etap imprezowania. Cały ciężar odpowiedzialności za bezpieczeństwo rodziny i zaproszonych gości spada na wątłe barki Maćka (malus dreptus). A że nieszczęścia lubią chodzić parami, dodatkowo na głowę spada mu nieoczekiwana miłość (Karolina z dziupli).

„Maciek i łowcy duchów” to książka, która wprowadza do serii niesamowitość i grozę, czyli elementy w pierwszej części właściwie nieobecne. Zmianie ulega również sceneria: bezpieczną kamienicę zastępują krajobrazy bardziej typowe dla literatury grozy. Dzięki tym zabiegom opowiadana historia zyskuje na atrakcyjności, bo jednak łowcy duchów to nie ten sam kaliber co zwykłe mrówki, a nawiedzane zamczysko robi znacznie większe wrażenie niż zapchany starymi klamotami strych. Jest więc odrobinę straszniej, ale równie zabawnie i sympatycznie.