„Pięknem należy się dzielić, ponieważ czyni nas radosnymi.”

Joseph Cornell

Mike Kelley (1954-2012) zbierał porzucone pluszowe zabawki, w których ręczne wykonanie włożono niegdyś wiele czasu i serca. Pozszywał je razem, tworząc kolaż. Zatytułował go „Więcej godzin miłości, niż da się kiedykolwiek odwzajemnić i cena grzechu”. Susie Hodge tłumaczy, że artysta chciał w ten sposób zwrócić naszą uwagę na ogromną ilość miłości, jaką reprezentują te przedmioty, miłości, która została odrzucona. Kupuję to wyjaśnienie i uważam, że gałgankowo-pluszakowe dzieło jest piękne.

Dora Holzhandler (ur.1928) namalowała w dziecinnym stylu samotnego artystę, który gra na skrzypcach, stojąc na tle muru. Twarz portretowanego jest łagodna, trochę melancholijna. Susie Hodge informuje, że Dora Holzhandler przyszła na świat jako córka polskich uchodźców, a obraz przedstawia jej ukochanego dziadka, Salomona, który zginął w Auschwitz.

Kiedy obcujemy ze sztuką, bardzo często dopiero kontekst pomaga nam w pełni zrozumieć pracę artysty i docenić jej wartość. Sałata wciśnięta między dwa granitowe bloki wygląda dziwnie. Kręcimy nosami na takie “dzieło”. Jego sens widać jednak dopiero wtedy, gdy sałata zwiędnie i cała konstrukcja pierdyknie. Bo nic nie trwa wiecznie, wszystko jest marnością. Człowiek to pyłek w bezkresnym kosmosie. „Krótka rozprawa: jutro – coś dziś jest, nie będziesz” – pisał barokowy poeta. „Struktura jedząca sałatę” Giovanniego Anselmo dobrze obrazuje tę nietrwałość i tymczasowość życia.

Czasem jednak wyjaśnienia zdają się mocno naciągane i mam nieprzyjemne uczucie, że ktoś próbuje zrobić ze mnie balona. Odnoszę wrażenie, iż gorączkowo szuka się znaczenia tam, gdzie go po prostu nie ma.

Sami artyści wielokrotnie zwracali na to uwagę. Nadajemy status ikon dziełom, które na to nie zasługują, nadmiernie cenimy to, co w rzeczywistości ma niewielką wartość. Dlatego do sztuki nie należy podchodzić bezkrytycznie i stwierdzenie to, niestety, odnosi się również do „Przewodnika po sztuce” Susie Hodge. Doskonale rozumiem, że prezentując najsłynniejsze, kontrowersyjne dzieła sztuki współczesnej autorka nie mogła dokonywać subiektywnego wyboru. Oczywiste jest też, że każdy czytelnik ma własne gusta i preferencje. Jednemu spodoba się „Zasztyletowany czas” Margritte`a, drugiemu „Ślimak” Mattise`a. Inna sprawa, że Susie Hodge przy każdym dziele próbuje udowodnić, iż stoją za nim niezwykle głębokie intencje i dlatego „pięciolatek nie mógł tego zrobić”. Nie jestem przekonana. Pięciolatek również może zapaćkać karton na kolorowo, by w ten sposób wyrazić rozpierającą go energię czy radość. Różnica polega na słownictwie, jakim się posłuży, opisując swoją pracę. Dlaczego traktować dzieci jak bezmyślne stworzenia i odmawiać ich pracom celowości? Nie każdy dziecinny bazgroł coś wyraża, ale powiedzmy sobie uczciwie: nie każde dzieło sztuki również. Paradoksalnie, właśnie Susie Hodge przywołuje w swojej książce słynne słowa Picassa: „Każde dziecko jest artystą. Problemem jest, jak nim pozostać, kiedy się dorośnie.” I jednocześnie na każdej stronie podkreśla różnice między “dziecięcymi bazgrołami” a sztuką.

Oprócz (często dyskusyjnych i absurdalnie poważnych) wyjaśnień, dlaczego żadnej z przedstawionych prac nie mogłoby wymyślić pięcioletnie dziecko i paru zagmatwanych, nieprzekonujących interpretacji wybitnych dzieł (których osobiście nie nazwałabym tym słowem), przeszkadzały mi także niezachwiana pewność i jednostronność autorki. Chyba że faktycznie wszystkie przedstawione prace uważa za wybitne. Ja nie. Mogę zrozumieć, co artysta miał na myśli, wsadzając sobie lalkę Barbie tam, gdzie słońce nie dochodzi, lecz nie muszę się zgadzać, że wymagało to „finezji wykonania” lub też w jakiś niesłychanie twórczy sposób przekazało refleksję o współczesnym świecie. Czy powinniśmy stawiać znak równości między skłonnością do szokowania a wybitnością? Nie chciałabym posuwać się do stawiania sztuce granic. Apelowałabym jedynie o odrobinę zdrowego rozsądku w jej ocenie.  I takiej – choćby jednej najmniejszej  – wątpliwości zabrakło mi w książce.

„Przewodnik po sztuce współczesnej” prezentuje sto prac, wykonanych od końca XIX wieku do dzisiaj przez stu artystów. Bardzo zróżnicowane dzieła (malarstwo, rzeźba, pudełkowe asamblaże Cornella, mobile Coldera, instalacje, sztuka ziemi, itd.) ujęte zostały w pięciu rozdziałach: Obiekty/Zabawki; Ekspresje/Bazgroły; Prowokacje/Furie; Krajobrazy/Place zabaw; Ludzie/Potwory.

Autorka próbuje w swej książce udowodnić, że dzieła sztuki współczesnej, wywołujące wrogość krytyków, są „pełnym inspiracji logicznym rozwinięciem artystycznych idei minionych czasów”, nie zaś dziecięcą zabawą.

„Wielu z twórców przedstawionych w tej książce zastanawia się nad kierunkiem rozwoju społeczności, w jakich przyszło im żyć. Wielu zgłębia zasadnicze problemy, takie jak pluralizm, konflikt między duchowością a materializmem, konsumpcjonizm i odpowiedzialność. Często odsłaniają niepokojące prawdy i sprzeczności nie do pogodzenia.”

Sukcesem Susie Hodge jest, że w znakomitej większości przypadków cel swój osiągnęła. Dzięki „Przewodnikowi” poznałam też wiele dzieł, które naprawdę zrobiły na mnie wrażenie. Usunęłabym jednak bez chwili wahania wszystkie wyjaśnienia, wyżywające się na pięciolatkach. Niechby książka była tym, czym powinna być od początku: ciekawym przewodnikiem po współczesnej sztuce.