Drugie – i ostatnie – tomiszcze sążnistej antologii amerykańskiej science fiction z lat 1930-1960. Satysfakcjonująca, rozpalająca wyobraźnię lektura na kilka długich wieczorów.
„W cieniu zbocza krateru na Fobosie, księżycu Marsa, Grg i Yrl czekali, by pozdrowić Boga.
Jeśli Bóg będzie utrzymywał obecny kurs i obecną prędkość podejścia, wyląduje w przeciągu kilku chwil”.
O pierwszym tomie antologii „Złoty wiek amerykańskiej science fiction” w wyborze Wojciecha Sedeńki pisałam tutaj. Drugi tom znakomitych opowiadań z okresu, kiedy rodziła się współczesna fantastyka naukowa, to kolejne siedemset stron wybornej lektury, podczas której apetyt jedynie rośnie – chciałoby się wziąć do ręki jeszcze tom czwarty i piąty…
Większość tekstów zebranych w tym tomie ukazała się już w innych antologiach. Prapremierowe są trzy opowiadania: „Misja ratunkowa” Roberta Silverberga, „Nie strzelajcie do yeti” Roberta Zacksa oraz „Mechanizm obronny” Raya Bradbury`ego. Moim osobistym odkryciem po lekturze obu tomów „Złotego wieku amerykańskiej science fiction” jest Murray Leinster: wszystkie jego opowiadania bardzo przypadły mi do gustu. W drugim tomie znalazły się aż dwa. Ciepły, zaskakujący „Parlamentariusz” opowiada o pełnym napięcia spotkaniu dwóch wysoko rozwiniętych cywilizacji, które obserwują się z wzajemną podejrzliwością, w każdej chwili gotowe rozpętać wojnę. Zupełnym przypadkiem załoga ludzkiego statku pozostawia na obcej planecie psa, który natychmiast staje się obiektem zainteresowania miejscowych naukowców. Podczas gdy Rada Planetarna przygotowuje się do wojny, badacze rejestrują wspomnienia przewijające się przez psi mózg pod wpływem coraz to większej liczby bodźców: chcą uzyskać od czworonoga jak najpełniejsze wiadomości o Ziemianach („Żaden człowiek nie zasługiwałby na pełną wiarę jako informator o swoim własnym gatunku. Ale pies…”). Czy psia wizja ludzkości okaże się wystarczająco pozytywna, by zapobiec wojnie? A co by było, gdyby naszym emisariuszem został kot? Albo faszerowany antybiotykami kurczak? W końcu wiele złego można o nas, ludziach, powiedzieć. Wystarczy przeczytać drugie opowiadanie Leinstera w tym zbiorze. Poruszająca „Samotna planeta” wywarła na mnie ogromne wrażenie. Wyobraźcie sobie planetę, którą w całości pokrywa jedna istota. Jest gargantuiczna, potężna i przeraźliwie samotna – dopóki nie zjawiają się Ziemianie. Swoim zwyczajem ludzie bezmyślnie wykorzystują istotę, by wydobywała dla nich ukryte pod swoim ciałem surowce, co często jest dla niej bolesne. Alyx uczy się zatrważająco szybko i wkrótce wykonuje pracę bez nadzoru ludzi. Konstruuje też coraz wymyślniejsze urządzenia, które ułatwiają wydobycie cennych złóż i ich transport na duże odległości. Kiedy wiedza techniczna istoty zaczyna wykraczać poza wszystko, co znają i potrafią zrobić ludzie, zapada decyzja o jej unicestwieniu: w końcu każdy o inteligencji przekraczającej ludzką stanowi potencjalne zagrożenie, którego lepiej pozbyć się w porę.
„Alyx miała zginąć, gdyż była inteligentniejsza od ludzi. Była mądrzejsza niż ludzie. Umiała dokonać rzeczy, jakich ludzie nie potrafili. Inna sprawa, że wiernie służyła ludzkości przez pięćset lat. Z wyjątkiem zaś sześciu ludzi, którzy zginęli, gdy Alyx spełniając ich rozkazy zwolniła obrót planety – z wyjątkiem owych sześciu – Alyx nie skrzywdziła nigdy żadnego człowieka. Lecz mogła. Mogła zerwać swoje kajdany. Mogła być niebezpieczna. Musiała więc umrzeć”.
Tytuł mojej recenzji przyszedł mi do głowy podczas lektury opowiadania Weinbauma „Zwariowany księżyc”. Akcja tej cudownie absurdalnej historii rozgrywa się na planecie Io, której daleko do normalności. Zamieszkują ją przecudaczne istoty: luniaki, papukoty i skradacze, przypominające nieco Pratchettowskie Nac Mac Feegle. W opowiadaniu „Projekt Mastodont” serce skradł mi mastodont Buster – rólkę miał drugoplanową, ale wypadł uroczo:
„Helikopter zatoczył pół koła nad obozem i osiadł szybko na ziemi. Trąbiąc ze zgrozy, Buster zmienił się w kurczącą się szybko w oddali kropkę na trawiastym zboczu”.
Z zebranych w drugim tomie antologii opowiadań wyróżniają się również: genialny „Gatunek pod ochroną” (H.B.Fye), prezentująca ciekawe konsekwencje kolonizacji obcych planet „Feliksa” (F.I. Wallace), wykorzystujące pomysł rodem z „Łowcy androidów” opowiadanie Asimova „Spotkajmy się”, przypominające gotycką prozę Edgara Allana Poego „Sześć palców czasu” Lafferty`ego, krótki i dobry „Eksperyment” Browna, poświęcone telepatii „Gwiezdne więzienie” Jorgensena i komiczny „Pllnk-Bogożerca” Bixby“ego, z którego cytat rozpoczyna niniejszą recenzję. Podczas lektury wielokrotnie dumałam nad ludzką kondycją, wybuchałam śmiechem, zachwycałam się wyobraźnią i pomysłowością twórców. Te, na oko, tysiąc pięćset stron sprawiło mi większą przyjemność niż niejedna współczesna głośna książka, którą podobno koniecznie trzeba przeczytać, a której za Chiny ludowe przeczytać nie można, nawet jeśli liczy sobie nędzne dwieście, trzysta stron.
Dodaj komentarz