Wspaniała książka dla dzieciaków napisana w starym, dobrym stylu.

Narratorem tej ujmującej, podnoszącej na duchu historii jest czwartoklasista Kuba, sympatyczny konsument szkolnej kredy i wielbiciel zagadek. Nasz bohater od dzieciństwa przyjaźni się z Tosią, swoją sąsiadką, która nade wszystko uwielbia… pająki („Pani bibliotekarka powiedziała, że mają już pięć książek o pająkach i oprócz mnie tylko jedną dwa lata temu ktoś wypożyczył, więc nie będzie kupować innych”). Pewnego dnia Kuba i Tośka z podsłuchanej rozmowy wnioskują, że szkole grozi jakieś niebezpieczeństwo. Dyrektorka, nazywana Szczypawką, opuszcza swoją ukochaną pracownię biologiczną w piwnicy, zaczyna nosić buty na bardzo wysokich obcasach i organizuje specjalny apel, podczas którego przedstawia społeczności szkolnej nową woźną o bardzo ekscentrycznym wyglądzie. Kim tak naprawdę jest Maciejka Gwizd? I dlaczego surowa dyrektorka pozwala jej przychodzić do pracy z kotem Karmelem? Dla Kuby, marzącego o rozwiązywaniu zagadek, to niepowtarzalna okazja, by poprowadzić pierwsze śledztwo z prawdziwego zdarzenia.

„- Kuba, czy ty na lekcji myślisz o niebieskich migdałach, czy po prostu nie umiesz podać żadnego przykładu rzeczownika?

– Tasiemiec, pchła, mikroskop, pracownia – odpowiedziałem na jednym oddechu, żeby przekonać polonistkę, że wiem, co to jest rzeczownik i uniknąć uwagi.

– Odmień rzeczownik „pracownia” przez przypadki.

– Mianownik: pracownia, dopełniacz: pracowni… – Na szczęście przypadki wykułem na blachę. – O pracownio! – zawołałem, dochodząc do wołacza i nagle mnie olśniło.

To był właśnie ten trop, który mi umknął. Pracownia! Szczypawka powiedziała, że boi się wejść do pracowni. Może coś groźnego czai się właśnie tam?”

„Maciejka Gwizd” przypomniała mi lektury czytane w dzieciństwie. Choć posiada wątek detektywistyczny, nie śledztwo jest w niej najważniejsze. Najbardziej zachwyca w książce humorystyczny opis szkolnej rzeczywistości. Komiczne są charakterystyki nauczycieli: przypominającego kulę matematyka Stożka i zafiksowanego na punkcie ortografii polonisty, którego różne wariacje dyktanda o żółwiu Józefie rozłożyły mnie na łopatki („Nieustępliwy żółw Józef śpiewał w góralskim chórze, chociaż nikt go już nie mógł słuchać”). Z humorem przedstawione zostały również dzieciaki, wśród których niechlubnie wyróżnia się Zuźka Gumowe Ucho („Zawsze szukała rewelacji. Podsłuchiwała, gdzie się dało, dodawała swoje trzy grosze i rozsiewała plotki wokoło. Dzień bez plotki to dla niej dzień stracony”).

I jest jeszcze, oczywiście, kontrowersyjna Maciejka Gwizd, która po kilku dniach pracy zna wszystkie dzieciaki z imienia, pomaga im w różnych problemach, a poza tym opowiada fascynujące historie o zwierzętach i wymyśla akcję „Poczytaj kotu”, dzięki czemu szkolna biblioteka zaczyna pękać w szwach. Polubiłam Maciejkę przede wszystkim dlatego, że podobnie jak ja przynosi uczniom ciekawe książki, do których ustawiają się prawdziwe kolejki:

„- A ta mała foczka? – Dotknąłem fotki na następnej stronie.

– Nie mogła dopłynąć do brzegu, bo fale były za silne. Delfiny szturchały foczkę pyskami i popychały, aż znalazła się na płyciźnie. Super jest ta książka. Aż szkoda, że już się kończy.

– Pożyczysz mi, jak przeczytasz?

– Musisz się zapisać w kolejce u woźnej. To jej książka. Po mnie jest Piotrek, Anka i nie wiem, kto jeszcze”.

„Maciejka Gwizd” Joanny M. Chmielewskiej to wspaniała lektura dla młodszych czytelników: porusza tematy bliskie dzieciom i pokazuje, że także one mogą zmieniać świat na lepszy. Z przyjemnością polecam.