„Ahahahahaha! Ahahahaha! Ahahaha! STRZEŻCIE SIĘ!!!!!
Z wyrazami szacunku
Upiór Opery”.
Wiedźmy z Lancre powracają, by rozwikłać tajemnicę nawiedzonej opery, co oznacza dużo trupów, dużo arii i dużo niani Ogg. Zamiast kultowej „Piosenki o jeżu” tym razem bestsellerowa książka kucharska.
Trzy to naturalna liczba dla czarownic. Po odejściu Magrat, która została królową, niania Ogg poważnie zaczyna martwić się o Babcię Weatherwax. Babcia co prawda nadal demonstruje swą niezależność i samodzielność, ale problem w tym, że nawet „ludzie, którzy nie potrzebują innych ludzi, potrzebują innych ludzi, by im okazywać, że są ludźmi, którzy nie potrzebują innych ludzi”.
Idealną kandydatką na trzecią czarownicę jest poczciwa Agnes, dziewczyna o imponującej budowie, żyjąca z brzemieniem wspaniałego charakteru. Agnes posiada niezwykły głos o niespotykanej skali (i niezłe włosy). Potrafi zaśpiewać tak wysoko, że ludzie mdleją. Dziewczyna marzy o karierze śpiewaczki, więc – zanim wiedźmy się o nią upomną – ucieka do Ankh-Morpork i zatrudnia się w Operze, gdzie podkłada głos do występów wiotkiej i eterycznej Christine, która ma świetną figurę, ale zero talentu i inteligencji (musi dzielić jedną myśl na mniejsze kawałki, żeby ją objąć rozumem).
Na szczęście niania Ogg szybko znajduje pretekst, by razem z Babcią Weatherwax udać się do miasta. Pretekstem tym jest napisana przez nią książka, która z miejsca stała się bestsellerem, ale nie przyniosła autorce zysków, gdyż niania nie jest mocna w liczeniu („Nie potrafiłabym odjąć pierdnięcia od talerza fasoli”).
„- Napisałaś książkę – rzekła babcia.
– Tylko kucharską – usprawiedliwiała się niania takim tonem, jakby powoływała się na dotychczasową niekaralność.
– A co ty możesz wiedzieć o kuchni? Przecież już właściwie nie gotujesz.
– Przygotowuję dania specjalne.
Babcia przyjrzała się spornemu tomowi.
– „Pikuantne rozkosze” – przeczytała głośno. – Dzieło Czarownicy z Lancre. Ha! A niby czemu nie podpisałaś tego własnym imieniem? Książki muszą mieć wpisane imię, żeby wszyscy wiedzieli, kto zawinił.
– To mój psydonym artystyczny – wyjaśniła niania. – Pan Kozaberger z Almanachu powiedział, że tak jest bardziej tajemniczo”.
Pan Kozaberger z Almanachu zapomniał jednakże poinformować nianię o wynagrodzeniu. Suma, którą jest jej winien, okazuje się tak znaczna, że obie czarownice wybierają się do Ankh-Morpork, by odzyskać należność. I – tylko przy okazji, oczywiście – odwiedzić Agnes. W operze. Tej samej, w której straszy Upiór.
„Maskarada” to, niestety, jedna ze słabszych powieści Terry`ego Pratchetta – i nawet obecność niani Ogg tu nie pomaga. Książce brakuje lekkości, charakterystycznej dla pozostałych części cyklu. Ma swoje dobre momenty: w ciekawy sposób nawiązuje do „Upiora z opery” (jednej z najsłynniejszych gotyckich opowieści grozy), wyśmiewa absurdy operowego światka (w tym infantylne, często pozbawione sensu i logiki teksty wielkich arii), zwraca też uwagę na znaczenie masek w naszym życiu (skrywamy za nimi prawdziwe oblicze, przywdziewamy je jak Hamlet i Walter Plinge, by móc zrealizować swoje plany bądź stać się kimś innym). A jednak „Maskarada” smakuje trochę jak trzecia dokładka: nie wywołuje już entuzjazmu. Warto ją jednak przeczytać, by nie zgubić wątku – wszak lektura cyklu o Świecie Dysku, tak jak przedstawienie, musi trwać.
Więcej o poprzednich częściach znajdziecie tutaj.
Dodaj komentarz