„Całe życie spędzamy w jednym ciele, a jednak wielu z nas nie ma pojęcia, ani jak ono dokładnie działa, ani z czego się konkretnie składa”.
Bill Bryson
Nie wyobrażam sobie lepszego przewodnika po tajemnicach ludzkiego ciała. Nazwisko Brysona gwarantuje nie tylko ogromne dawki faktów i informacji, podanych w przystępny sposób, ale też pasjonującą, pełną humoru i anegdot lekturę. Dla laików w tym temacie rzecz nie do przecenienia.
„Spędzasz całe życie w tym ciepłym, chybotliwym ciele, a traktujesz je jak coś oczywistego i właściwie go nie doceniasz. Czy wiesz choćby mniej więcej, gdzie jest śledziona lub do czego jest ci potrzebna? Czy jest różnica pomiędzy ścięgnami a wiązadłami? Albo co robią twoje węzły chłonne? Ile razy dziennie mrugasz oczami? Pięćset? Tysiąc? Oczywiście nie masz pojęcia”.

W dwudziestu trzech rozdziałach Bill Bryson omawia wszystkie zakamarki ludzkiego ciała, odwołując się do najnowszej wiedzy oraz przepytując najwybitniejszych specjalistów w różnych dziedzinach. Obala przy tym liczne mity, między innymi ten, że ludzkie palce marszczą się podczas długiej kąpieli, ponieważ poprawia to przyczepność („Z pewnością ludzie, którzy potrzebują dobrej przyczepności, to ci, którzy dopiero co wpadli do wody, a nie ci, którzy leżą w niej od jakiegoś czasu”). Sporo miejsca poświęca problemom współczesnej medycyny: antybiotykoodporności, alergiom, chorobom genetycznym, chorobom niedopasowania (związanym z nowoczesnym stylem życia), chorobom cywilizacyjnym (rak, cukrzyca, depresja, otyłość), epidemiom oraz zagadce starzenia się, dzięki czemu „Ciało” powinno zainteresować nie tylko przyszłych kandydatów na studia medyczne, ale każdego myślącego człowieka, zainteresowanego kierunkiem, w którym zmierza ludzkość i związanymi z tym zagrożeniami.


Nie ulega wątpliwości, że ludzkie ciało to inżynieryjny cud, o czym zazwyczaj nie myślimy, chyba że coś zaczyna szwankować. Jest domem dla bilionów drobnoustrojów, które doskonale mogłyby się bez nas obejść, ale my bez nich w ciągu jednego dnia bylibyśmy martwi (pod kątem genetyki jesteśmy zresztą bardziej drobnoustrojem niż człowiekiem: mamy w sobie około 20 tysięcy własnych genów i… około 20 milionów genów bakteryjnych). Termin „wirus” na określenie bardzo małego organizmu pojawił się w 1900 roku i początkowo sądzono, że każdy jest „złą wiadomością opakowaną w białko”. Dziś wiemy, że z setek tysięcy wirusów, od których aż roi się na Ziemi, tylko niektóre infekują ludzi. Leki antybakteryjne przez jakiś czas pomagały nam w walce z nimi, ale – jak przepowiedział w 1945 roku wynalazca penicyliny Flaming – nieodpowiednio i nagminnie stosowane (prawie trzy czwarte recept na antybiotyki dotyczy chorób, których nie da się nimi wyleczyć) – pozwoliły drobnoustrojom szybko się na nie uodpornić, a jednocześnie wytłukły korzystne dla nas mikroby. Zdaliśmy sobie z tego sprawę trochę za późno.
„Może się okazać, że dzień, w którym ludzie znów zaczną umierać od zadrapania różanym kolcem, wcale nie jest tak odległy”.

To, czy choroba wywołana wirusem osiągnie rozmiary epidemii, zależy od czterech czynników: na ile jest śmiertelna, jak łatwo atakuje nowe ofiary, jak można ją powstrzymać i na ile skuteczne w jej przypadku są szczepionki. Właśnie dlatego to nie straszne choroby o widowiskowych objawach są dla nas największym zagrożeniem: najbardziej niebezpieczny jest wirus, który nie zabija swoich ofiar, ale potrafi atakować całe rzesze ludzi, jak na przykład grypa.
„Typowa grypa powoduje, że jej ofiary zakażają innych na jeden dzień przed tym, gdy pojawią się u nich objawy, i przez tydzień po tym, jak już wrócą do zdrowia, co oznacza, że każdy chory jest nosicielem pośrednim. Grypa zwana hiszpanką w 1918 roku pochłonęła ogromną liczbę ofiar śmiertelnych na całym świecie liczoną w dziesiątkach milionów – niektóre szacunki mówią nawet o 100 milionach – nie dlatego, że była spowodowana śmiertelnym wirusem, ale dlatego, że była tak odporna i zdolna do rozprzestrzeniania się”.

Potencjalnych zagrożeń jest dużo, a i sami wciąż tworzymy nowe. Dotychczas mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu, ale wygląda na to, że nasze szczęście właśnie się skończyło, co zresztą przewidywał jeden z rozmówców Brysona, Michael Kinch z Uniwersytetu Waszyngtona w St.Louis:
„Faktem jest (…) że tak naprawdę nie jesteśmy dzisiaj lepiej przygotowani na potworny wybuch epidemii niż wtedy, gdy sto lat temu hiszpanka zabiła dziesiątki milionów ludzi. Powodem, dla którego nie doświadczyliśmy podobnych skutków, nie było to, że byliśmy szczególnie czujni. Po prostu mieliśmy sporo szczęścia”.

Bill Bryson zmierzy nasze płuca (po rozłożeniu mogłyby przykryć kort tenisowy), dokona inwentaryzacji ścięgien, wiązadeł, chrząstek i wszystkich naszych bebechów, obliczy „zasięg zraszania” kichania i zaciągnie nas do prosektorium. Wyjaśni, dlaczego nigdy nie widzimy świata takiego, jakim jest w danej chwili, ale taki, jaki będzie za ułamek sekundy, skąd bierze się nasza skłonność do przejadania się, że kolor nie jest rzeczywistością, tylko sposobem postrzegania, a wiele współczesnych truizmów o ludzkim mózgu to stek bzdur:
„Dodam jeszcze, że teoria, iż używamy tylko 10 procent naszego mózgu, jest mitem. Nikt nie wie, skąd się wzięła, ale nie jest prawdziwa ani nawet bliska prawdy. Być może nie używasz swojego mózgu do końca rozsądnie, ale za to na pewno w całości”.

W okresie epidemii warto w końcu zrobić pożytek ze swego mózgu i stosować się do odgórnych zaleceń, nakazujących pozostanie w domu. Zamiast odwiedzać galerie handlowe, sięgajmy po książki, które zapewnią nam rozrywkę lub poszerzą nasze horyzonty. „Ciało. Instrukcja dla użytkownika” Billa Brysona doskonale łączy obie te funkcje i z przyjemnością polecam tę pozycję waszej uwadze.
Dodaj komentarz