Przegląd życia antypatycznego dupka i kompletnego przegrywa, czyli lekcja kochania życia i ludzi – z całym dobrodziejstwem inwentarza.

„ W nijakim świecie powolnych samochodów, szybkich posiłków i fryzur spod ręki praktykanta pojawia się człowiek, którego nazywają…”

Wilson to ten upierdliwy gość, który od rana do wieczora gdera Ci za uchem, rozsiewając wokół beznadzieję tak jak skunks rozsiewa swój smród. Jest odporny na wszelkie delikatne sugestie, ponieważ najzwyczajniej nie wie, co to sugestia albo takt: mówi, co mu ślina na język przyniesie, nie przejmując się uczuciami innych, bywa przy tym wulgarny, okrutny, agresywny i nieprzyjemny. Bez wahania przekracza granice, obowiązujące w kontaktach społecznych, pokazując na każdym kroku, że kompletnie nie umie nawiązywać relacji z ludźmi. Mimo to bezustannie narzuca się wszystkim wokół, gdyż – jak każda toksyczna osoba – potrzebuje kogoś, na kim mógłby wyładować swoją frustrację. Zagaduje obcych ludzi w restauracjach i kolejkach, używając fraternizujących zwrotów („bracie”, „siostro”), po czym szybko przechodzi w tryb marudzenia, co najczęściej kończy się znieważeniem Bogu ducha winnego interlokutora. Nic dziwnego, że Wilson jest w towarzystwie równie mocno pożądany jak wyjątkowo hałaśliwy, drażniący nozdrza pierd.

Postępowanie Wilsona to doskonały przepis na samotność. Krytykując wszystkich i wszystko, skutecznie zniechęcił do siebie ludzi, w tym własną żonę, która zostawiła go po szesnastu latach małżeństwa. Po stracie rodziców (najpierw matki, potem ojca) Wilson odkrywa, że nie ma już nikogo bliskiego (czytaj: nikogo, kto byłby zmuszony do wysłuchiwania jego pretensji).

Przez krótką chwilę wydaje się, że coś do niego dotarło: uświadomił sobie, jak wiele stracił, koncentrując się tylko na sobie („Zawsze tylko ja, ja, ja”). To jednak tylko pozory. Próba odzyskania żony i oddanej do adopcji córki nie jest efektem żadnej cudownej wewnętrznej przemiany: Wilson znowu chce mieć przy sobie kogoś, komu bezkarnie – jak mylnie sądzi – może zatruwać życie. Właśnie wtedy dostaje kolejną lekcję i kolejny raz nie jest w stanie jej przyswoić. Scena, w której postarzały Wilson klęczy przed córką, błagając ją, by zabrała go do siebie, to przestroga dla wszystkich toksycznych ludzi, zamieniających życie swoich bliskich w piekło. „Mam już dość dramatów w życiu” – odpowiada krótko córka.

Kim jest wykreowany przez Daniela Clowesa Wilson? Może być tobą albo mną – gdy sfrustrowani narzekamy na cały świat, koncentrując się jedynie na negatywach i rozdmuchując niewielkie codzienne problemy do gigantycznych rozmiarów; gdy w innych ludziach dostrzegamy tylko ich przywary, których ciągłe komentowanie zaczyna nam wchodzić w krew; gdy nie umiemy wyjść poza swój egoizm i skupiamy się wyłącznie na sobie, lekceważąc potrzeby innych; gdy pragniemy bliskości i doskwiera nam samotność; gdy zamykamy się w kokonie uplecionym z frustracji, pretensji i lęków, zapominając, jak piękne i wyjątkowe jest życie – i jak szybko mija… „Chryste, żebyście się czasem usłyszeli…” – szydzi z nas wówczas bohater Clowesa. Nie dajcie satysfakcji temu palantowi. Brońcie się przed zwilsonieniem.