„To jest coś, co ma nas spotkać, i nie ma się czego bać”.
(Krystyna Zachwatowicz, uczestniczka Powstania Warszawskiego)
Trudne rozmowy wymagają prawdziwej mądrości. Justyna Dąbrowska zainteresowała się tematami nie tylko trudnymi, ale też bardzo dziś niepopularnymi, spychanymi w sferę tabu: przemijaniem, starością i śmiercią. Do rozmowy zaprosiła prawdziwych mędrców, którzy dzielą się z nami swoim doświadczeniem i zarażają nas optymizmem, choć większość życia mają już za sobą.
Powstała książka mądra, miejscami przejmująca, ale niezwykle podnosząca na duchu i bardzo inspirująca, dostarczająca licznych tematów do przemyśleń.
„O czym będziemy rozmawiać?
O tym, co jest ważne.
A skąd ja mam to wiedzieć?
Jak to? Przecież przyszłam do mędrca.
O, jeszcze jedna nieszczęsna się nabrała”.
Prawdziwego mędrca wyróżnia skromność. Tylko półgłówek chełpi się swoimi osiągnięciami, starannie wypisując zdobyte (często z trudem) tytuły przed swoim nazwiskiem. Osiągnięcia rozmówców Justyny Dąbrowskiej są równie spektakularne jak ich życiorysy, a mimo to są to ludzie niezwykle skromni, skoncentrowani nie na sobie, lecz na bliźnich, życzliwi i wyrozumiali. Nie obnoszą się ze swoimi sukcesami, chętnie natomiast mówią o swoich porażkach i życiowych błędach. To rzeczywiście prawdziwi Mistrzowie, od których wiele można się nauczyć.
Halina Birenbaum, polsko – izraelska pisarka, która podczas wojny straciła całą rodzinę, wspomina swój pobyt w obozie. Były to dla mnie najbardziej wstrząsające fragmenty książki. Mała, zdeterminowana dziewczynka, która straciła matkę i z całych sił próbowała ocalić ciotkę, to obraz, który wypala się w pamięci: „Obie byłyśmy zupełnie nagie, a ona wyglądała już jak szkielet. Naprzeciw nas stała grupa esesmanów nażartych, sytych i patrzą na nas, jak się szarpiemy, jak ja – taka mała, goła, ogolona – nie pozwalam od siebie oderwać Heli”. Przyszła pisarka ratowała bliską osobę, narażając własne życie, dlatego jej apel, by nie zapominać o okropieństwach wojny i zawsze pomagać potrzebującym, nabiera szczególnego znaczenia.
„Jeśli pomagasz komuś, nie czekaj, żeby ci za to zapłacił. I nie staraj się, żeby wszyscy o tym wiedzieli.
Robisz to dlatego, że to trzeba zrobić, i już”.
To nie są frazesy i puste słowa, lecz przekonania potwierdzone własnym przykładem, a więc wiarygodne. Niezłomna postawa moralna Haliny Birenbaum czyni z niej autorytet, wzór do naśladowania. To my sami decydujemy, jacy chcemy być. To nasz osobisty wybór – i nie wszyscy wybieramy źle, choć wciąż znakomita większość z nas kieruje się wyłącznie własną korzyścią, rozgrzeszając się, że „takie są przepisy”, „takie były rozkazy”. Zepsuję wam humor: to żadne usprawiedliwienie.
„Strzelali do mnie i kula utkwiła mi w plecach. Powinni mnie byli zastrzelić – już nie było wtedy krematorium, było zburzone, bo już Rosjanie nadchodzili. Ja byłam w szpitalu. Po szpitalu chodzili niemieccy lekarze i zabijali tych, którzy byli bardzo chorzy I taki jeden przyszedł, ale zamiast mnie zabić, to skrzyczał blokową, dlaczego mnie nie umyła. I powiedział, żeby mnie ubrała i żeby mnie zanieśli na męski lagier i tam wyjęli kulę, bo tam była taka mała sala operacyjna. No to mi ją wyjęli. Zawsze jest jakiś wybór”.
U schyłku życia zaczynamy rozumieć, że liczą się nie dyplomy, pieniądze, wille, stanowiska, ale zwykła ludzka przyzwoitość: „ludzka przyjaźń i ludzka miłość się liczy”. Choćbyśmy starość spędzali na luksusowym jachcie, sumienie zadba, że nie będzie ona spokojna: nie pozwoli zapomnieć o konformistycznych decyzjach, skrzywdzonych ludziach, chwilach, gdy tchórzostwo wzięło górę nad odpowiedzialnością. Starość to czas rozrachunków z samym sobą. Daniel Passent wspomina okres stanu wojennego, gdy z obawy przed utratą źródła utrzymania, z troski o przyszłość jedynej córki, a także – jak sam przyznaje – „z wygodnictwa” i braku odwagi, nie zrezygnował z pracy w „Polityce”:
„Było mi dobrze w Polityce, czułem się potrzebny, byłem popularnym dziennikarzem i chciałem, żeby to pismo przetrwało również jako miejsce mojej pracy, bo innego nie zaznałem, a nie mam takiej natury, żebym się rzucał w nieznane. I chyba nie miałem tyle odwagi co ci, którzy odchodzili.
I zostawali z niczym.
Zostawali z niczym, a przecież też mieli dzieci. Tymczasem postawili wszystko na jedną kartę. Oni to zrobili, żeby mieć czyste sumienie, móc sobie spojrzeć w twarz i dzieciom.”
Zdaniem księdza Adama Bonieckiego najtrudniejsza w starości jest samotność, to poczucie przezroczystości, kiedy nikt nas nie zauważa i nikomu nie jesteśmy potrzebni. Dlatego na starość trzeba się przygotowywać przez całe życie: „Nie jakoś specjalnie, ale myśleć o tym, co się będzie robić na starość. Uważać, żeby nie być zaangażowanym całym swoim jestestwem w tę ekspansywną działalność zewnętrzną, którą jak mi odbiorą, to padnę”.
Na ostatnim etapie życia nieuchronne są myśli o śmierci. Większość rozmówców Justyny Dąbrowskiej stara się na nią przygotować, ale znów te przygotowania wynikają raczej z troski o innych niż o siebie: trzeba uporządkować sprawy, spakować rzeczy, żeby bliskim nie robić kłopotu. Samym umieraniem nie zaprzątają sobie przesadnie głowy, taka jest przecież kolej rzeczy: „Siwieje się i już”. Wiedzą, że każdy kolejny dzień jest prezentem i starają się dobrze wykorzystać dany im czas. Nie narzekają – a mogliby.
„Te moje osiemdziesiąt parę lat to bardzo ciekawy i dobry etap drogi życiowej. Każdemu życzę – oczywiście póki wszystko możliwie funkcjonuje. Mam wprawdzie kawałek tytanu w nodze, sztuczne uszy, sztuczne oczy, sztuczne zęby, ale reszta plus minus działa”.
(Ksiądz Adam Boniecki)
Jacek Bocheński uważa, że jedyny sposób, w jaki się można odnieść do śmierci, to sposób żartobliwy. Wszystkich nas czeka śmierć, a jak dotąd nikt nic lepszego nie wymyślił – poza zbawieniem, ale to pociecha jedynie dla wierzących. Krzysztof Pomian radzi niewierzącym, by spokojnie uznali, że śmierć jest częścią życia, a biologiczny wymiar egzystencji ludzkiej jest nieprzezwyciężalny (jako czytelniczka Harariego dodałabym: jeszcze):
„Należę do osób, które nie lubią zachowywać się jak strusie, więc uważam temat śmierci za absolutnie normalny. Śmierć jest częścią życia i nie należy na nią patrzeć w kategoriach jednostkowej katastrofy, tylko w kategoriach biologicznych. Życie operuje gatunkami, a nie jednostkami. Jednostki są śmiertelne i już. Być może z metafizycznego punktu widzenia to jest skandal, wielu wybitnych myślicieli tak uważało, ale ja nie reprezentuję tego poglądu. Śmierć mieści się w porządku rzeczy i nie może być inaczej”.
Tym, których to nie przekonuje, pozostaje… wizyta u fryzjera. Badania dowodzą, że wysoka samoocena zmniejsza lęk przed śmiercią.
„Ładni mniej się boją umierania?
Takie są wyniki badań. Robiliśmy badania w solarium i u fryzjerów. Badaliśmy lęk przed śmiercią ludzi, którzy tam przychodzili, i tych, którzy stamtąd wychodzili. Widać było radykalną zmianę.
I jak Pan to rozumie?
Nie wiem. Właśnie to jest najbardziej interesujące. Nie wiem, dlaczego to działa, ale działa. Upiększanie się powoduje, że mniej się myśli o śmierci.
Po fryzjerze zwiększa się poczucie nieśmiertelności?
Jakkolwiek może się to Pani wydać śmieszne, uważam, że to jest niesłychanie ciekawe zjawisko”.
Czy rozsądnie jest udawać, że śmierć nie istnieje, skoro każdy z nas ma wyznaczoną u niej audiencję? Uważam, że to niemądre. Pod tym względem znacznie więcej rozsądku wykazywali ludzie żyjący w średniowieczu, którzy na każdym kroku podkreślali nietrwałość ludzkiego żywota i pląsali ze śmiercią w nieustającym tańcu. Książkę Justyny Dąbrowskiej polecam wszystkim zagubionym, przerażonym, niepewnym, ale też młodym, pełnym energii i entuzjazmu, dopiero wkraczającym w życie. Śmierć czeka nas wszystkich, ale nie ma się czego bać. Siwieje się i już.
Dodaj komentarz