Nie byłoby tej recenzji, gdyby kilka tygodni temu pewna wspaniała rodzina nie obdarowała nas uroczym szczeniakiem. Nazwaliśmy go Urwis, gdyż ponad wszystko uwielbia łobuzować.
Pojawienie się Urwisa wywróciło nasze życie do góry nogami. I nie chodzi tu o notoryczną kradzież skarpetek – prosto z nóg. Ani nawet nie o podarte spodnie od piżamy i poranne poszukiwanie kapci, poduszek oraz chodników łazienkowych. W tych kwestiach Urwis wydaje się być niereformowalny – wszystkie kazania przyjmuje z bezczelną miną nieuleczalnego recydywisty. Jednak każdego dnia, gdy na spotkanie wybiega nam ta rozszalała, radośnie kręcąca kuprem torpeda, przekonujemy się, jak dobrze mieć psa.
Bohater „Psiego najlepszego”, Josh Michaels, nigdy psa nie miał. Dlatego jest przerażony, gdy niespodziewanie musi zaopiekować się ciężarną suczką. Jakby tego było mało, ktoś podrzuca mu na pakę pick-upa całe pudło maleńkich szczeniaków.
„Nie, to nie mogła być prawda. Jeszcze wczoraj prowadził całkowicie normalne życie – przynajmniej na tyle normalne, na ile było to możliwe po odejściu Amandy – a dziś miał mieć szczeniaki!”
Początkowo nastawiona byłam do tej lektury dość sceptycznie: ot, kolejna prościutka książeczka dla niewymagających czytelników, która z premedytacją wykorzystuje w celach marketingowych słodkie maluchy. Muszę jednak przyznać, że historia, choć rzeczywiście nieskomplikowana, nie jest infantylna, a Cameron opisuje psy jak mało kto. Genialna jest scena pierwszego spotkania szczeniaków z kotem.
„Najwyraźniej wybrana na ambasadora jako najmniejsza, z gromadki wyłoniła się nieśmiało Lola, szorując brzuchem po podłodze. Za nią podążyła Sophie, machając zapamiętale swoim maleńkim ogonem. Oliver, podekscytowany, że inne pieski ryzykują życie, wspiął się na Rufusa, żeby mieć lepszy widok na pole bitwy.
Waldo przyglądał się psiej delegacji z całkowitym brakiem zainteresowania. (…) Zachęcone brakiem wrogich sygnałów szczeniaczki podpełzły do niego na brzuchach jak rekruci piechoty morskiej czołgający się pod drutem kolczastym. Rufus i Oliver stwierdzili w końcu, że jest bezpiecznie, i zamknęli tyły.
Waldo wyszczerzył kły i to wystarczyło – szczeniaki zaczęły w popłochu uciekać, jakby się paliło.”
Josh troskliwie opiekuje się swoją gromadką czworonogów i w krótkim czasie przywiązuje się do nich tak bardzo, że nie chce nawet słyszeć o oddaniu maluchów w obce ręce. Dopiero argumenty cierpliwej i wyrozumiałej pracownicy schroniska, Kerri, pomagają mu zrozumieć i zaakceptować niechcianą prawdę:
„Kiedy przygarniasz zwierzaka, musisz mieć świadomość, że kiedyś jego strata złamie Ci serce. Psy są z nami tak krótko… (…) Chcę chyba powiedzieć, że nie możesz ich zatrzymać, bo… no cóż, bo nie możesz. Nikt nie może, nie tak długo, jak byśmy tego chcieli. I musimy cieszyć się nimi, dopóki możemy, a potem trzeba iść dalej. Tego właśnie uczą nas psy, że trzeba żyć tu i teraz, a potem zacząć kolejną piękną przygodę.”
W. Bruce Cameron napisał prostą, wzruszającą historię o radości, jaką psy wnoszą w ludzkie życie. „Psiego najlepszego, czyli był sobie pies na święta” doskonale sprawdzi się jako prezent dla właścicieli czworonogów, a także jako rozbrajająca i urokliwa świąteczna lektura.
Dodaj komentarz