Snorkelowanie z nieparzącymi meduzami, czyli zapiski dziewięciolatka z megawyprawy do tropikalnej dżungli.
„W podróżowaniu uwielbiam poznawanie nowych ludzi i backpackerów, którzy jeżdżą tylko z plecakiem, śpią u lokalsów w domach i wędrują na maksa hardcorowo. Też bym chciał kiedyś tak wyruszyć w drogę bez rodziców. Fascynuje mnie zwłaszcza odkrywanie nowych miejsc. To trochę tak, jak bycie archeologiem. Raz znajdujesz coś absolutnie rewelacyjnego, raz coś trochę mniej ciekawego, ale nie przestajesz szukać”.
„Dziennik łowcy przygód. Extremalne Borneo” to osobiste zapiski z podróży Szymona Radzimierskiego, „blogera i podróżnika, fana hardcorowych trekkingów i egzotycznych zwierząt” – jak czytamy na okładce. Chłopiec na bieżąco relacjonuje rodzinną wycieczkę na wyspę Borneo, a dzięki jego ujmującej szczerości i ogromnej ciekawości możemy przekonać się, jak taka egzotyczna wyprawa z dziewięciolatkiem wygląda w praktyce (długie loty z przesiadkami, spanie na kamieniach, wszechobecne robale, dieta złożona niemal wyłącznie z ryżu, zapalenie gardła będące efektem połączonych działań upału i klimatyzacji, wielogodzinne marsze, lęk przed odwodnieniem, itp.).
Z drugiej strony dzięki determinacji rodziców Szymon – zamiast tkwić bez przerwy przed telewizorem – „jedzie w jakieś niebezpieczne miejsce i ma takie przygody, że można paść”. Przedziera się przez prawdziwą dżunglę, uczy się budować namiot z płachty i łowić ryby, buja się z rodzicami na lianach, odwiedza park narodowy z orangutanami, wioskę łowców głów, kopalnie diamentów, miasto na wodzie i miasto jaskółek, próbuje lokalnych potraw, poznaje mieszkańców i każdego dnia na żywo obserwuje egzotyczną faunę i florę: endemiczne nosacze, złodziejskie makaki, niebezpieczne skrzydlice, imponujące diabły morskie, świetliki i gekony, nieparzące meduzy i parzący plankton – a nawet plankton świecący.
„Super jest tarzać się w piasku. I to jeszcze fluorescencyjnym! Jak się podniosłem, to tak świeciłem, że byłem widoczny nawet z końca plaży! Zresztą nie tylko ja. Wszyscy wyszli z guesthouse`u na plażę, dotykali piasku, a potem wystawiali ręce, nogi, żeby było widać, jak iskrzą. Co najlepsze, jak nawet w którymś miejscu piasek był ciemny, to wystarczyło go dotknąć, żeby zaraz wyglądał jak mnóstwo maleńkich światełek. A jak przebiegłem po takiej ciemnej plaży, to za mną były połyskujące ślady moich stóp. On się uaktywniał, jak go dotykaliśmy! Tak samo w wodzie. To była magia. Nie miałem pojęcia, że coś takiego istnieje”.
Życie na Borneo toczy się własnym rytmem – ludzie nigdy się tu nie śpieszą i może dlatego są tacy życzliwi i chętni do pomocy. Pozornie mają bardzo niewiele, ale tak naprawdę posiadają skarby, których można im pozazdrościć: radość, spokój i czas. Potrafią wykorzystać niemal wszystko: z papierków po cukierkach robią praktyczne torebki, a wyplatane przez kobiety kosze są wygodniejsze od plecaka. Dzieciaki, które nie mają komórek, gier komputerowych, klocków, lalek czy czegokolwiek innego, znajdują różne rzeczy i same wymyślają zabawy, radośnie spędzając czas z rówieśnikami.
Niestety, nawet w tym tropikalnym raju można spotkać przejawy nieodpowiedzialności i zachłanności człowieka. Prześliczne plaże upstrzone są śmierdzącymi śmieciami, wyrzucanymi tu beztrosko przez mieszkańców:
„Całą plażę pokrywają worki z jakimiś zgniłymi rzeczami, puszkami, resztkami jedzenia i tak dalej. Muszle musisz więc czasem wygrzebywać spod tych brudów. Ludzie tutaj jeszcze nie rozumieją, że zaśmiecają nie tylko plażę, ale i wodę. Od lat wyrzucają odpadki na plażę, ponieważ przypływ zabiera je wszystkie do morza i w ten sposób się rozchodzą”.
Zniszczona jest również rafa koralowa, ponieważ jeszcze niedawno rybacy łowili ryby w ten sposób, że wrzucali do wody bomby. Wielkie fabryki palą z kolei lasy deszczowe, by na ich miejsce posadzić palmy olejowe – pozyskany z nich olej jest składnikiem bardzo wielu produktów: pakowanych ciasteczek, batonów, popcornu, chipsów, szamponu, mydła czy płynu do kąpieli.
„Cały ten teren jeszcze się żarzy. Mam wrażenie, jakbym patrzył od długiego czasu na jakąś totalną katastrofę! Wystają osmalone kikuty drzew, wokół pełno dymu. Wszystko aż po horyzont jest czarne, nie widać żadnej zieleni. Tego po prostu nie da się opisać. Zobaczcie sami, ile kiedyś było lasów deszczowych na Borneo, jak jest teraz, a jakie są przewidywania na przyszłość. Horror! (…) Najgorsze jest to, że wszystkie zwierzęta, które tam mieszkają i o których pisałem – czyli nosacze, warany, orangutany i wiele, wiele innych – giną, gdy dżungla jest wypalana”.
Książka Szymona Radzimierskiego to świetna pozycja dla dzieciaków kochających przygody. Zawiera mnóstwo pięknych zdjęć, zabawnych rysunków oraz surwiwalowych wskazówek (jak zbudować schronienie, nie mając namiotu, jak uzdatnić wodę, jak bronić się przed robalami, dlaczego warto zaglądać do butów przed ich włożeniem, itp.). Przede wszystkim jednak pozwala przeżyć pasjonujące przygody w egzotycznym świecie i zaraża pasją odkrywania nowych miejsc – także tych w najbliższej okolicy:
„I pamiętaj, że wszędzie można czuć się odkrywcą, także niedaleko domu, wystarczy pójść dróżką, której inni nie znają”.
Dodaj komentarz