Niewiele jest w literaturze postaci kobiecych, zachowujących się równie swobodnie, co mężczyźni. To, co u brzydszej płci uchodzi za silny charakter, w przypadku kobiet szokuje. Seria „Rat Queens” rozprawia się z tym dyskryminującym stereotypem.
Betty, Dee, Violet i Hannah – przede wszystkim Hannah – słyną z niewyparzonego języka oraz dość… hm.. ekstremalnych zachowań. Wojujące panienki są najczęstszą przyczyną konfliktów w Palisadzie, a ich skandaliczne maniery wyprowadzają z równowagi mieszkańców, reprezentujących bardziej konserwatywne poglądy (zwłaszcza „starszą panią Bernadettę”). Tym razem jednak to nie Królowe Szczurów ściągną na Palisadę śmiertelne zagrożenie. Choć w drugim tomie przeszłość zapuka do drzwi niemal wszystkich bohaterek, z konsekwencjami dawnych uczynków przyjdzie się zmierzyć przystojnemu kapitanowi straży, a za jego błędy zapłaci cała osada.
Drugi tom „Rat Queens” wzbogacony jest o retrospekcje, które pomagają nam zrozumieć motywacje głównych bohaterek. Dorastająca wśród krasnoludów Violet nie miała łatwego życia: znosiła rubaszne, niewybredne uwagi mężczyzn i wypełniała upokarzające zadania, zlecane jej przez ojca, podczas gdy jej brat bliźniak reprezentował klan, wymachując mieczem na turniejach. Kiedy w trakcie jednego z nich wyzwolona krasnoludzka kobieta skopała dupy wszystkim zawodnikom, Violet zrozumiała, że można żyć inaczej, po swojemu. Wyłamała się z okowów tradycji, zgoliła brodę i pokazała rodzinie środkowy palec.
W przypadku Dee katalizatorem zmian był ambiwalentny stosunek do religii rodziców (mrocznej i mackowatej). Hannah, dziwaczne dziecko nekromantów, od dzieciństwa zmagała się z odrzuceniem, co tłumaczy jej gruboskórność i opryskliwość. A zakochana w grzybkach, cukierkach i kobietach Betty? O Betty wiemy póki co tyle, że naprawdę powinna pójść na jakiś odwyk…
Choć drugi tom rozpoczyna się zaskakująco sielankowo, awantur i krwawych jatek jest w nim znacznie więcej. A wszystko to za sprawą potworów, przypominających miks Pratchetta z Lovecraftem (pochodzą z innych wymiarów i mają dużo macek). Pożywiają się one energią z pomieszania rzeczywistości, stąd dezorientacja w czasie i wrażenie chaosu. W „Dalekosiężnych mackach N`Rygotha” przybywa również bohaterów i pojawiają się nowe wątki, dzięki czemu komiks nabiera głębi, której próżno by szukać w raczej pretekstowej fabule części pierwszej.
„Rat Queens. Dalekosiężne macki N`Rygotha” to kontynuacja oferująca więcej niż się spodziewaliśmy. Lubię takie niespodzianki. Dostajemy bardzo oryginalne postacie kobiece, ciekawy, fantastyczny świat, świetnie narysowane orki, krasnoludy, elfy i maluśki, dynamiczne walki i spektakularną bitwę w finale. Nie brakuje również humoru, który najczęściej wynika z kpiarskiego podejścia do gatunku heroic fantasy. Kojarzycie te okładki z roznegliżowanymi, półprzytomnymi babkami w ramionach herosów? Seria „Rat Queens” wprowadza do świata Conana powiew wyzwalającej świeżości. Czas otrzeźwieć, panowie.
3 marca 2019 o 18:10
Ja czytałam na razie pierwszy tom i podoba mi się w nim to, że bohaterki rysowane są w nim bardziej realistycznie niż w innych komiksach, ale nie do końca udało mi się przyzwyczaić do bardzo dużej ilości ironii przechodzącej momentami w sarkazm. Ale z tego co piszesz warto kontynuować lekturę cyklu, bo autorzy mają pomysł na solidne podbudowanie bohaterek.
6 marca 2019 o 17:18
Nie wiem, co przyniesie tom trzeci, ale po drugim mam na niego ochotę. 🙂