„Dużo radości mam z tym słownikiem!”
Jerzy Bralczyk (w: „Pokochawszy. O miłości w języku”)
No i proszę. Znowu przeczytałam słownik.
Na wstępie muszę zaznaczyć, że z tymi ilustracjami to nie tak jest, jak myślicie. Owszem, słownik zawiera czarno – białe reprodukcje, ale nie o obrazki tu chodzi, lecz o świetlistość i połysk zebranych w środku słów (w sensie źródłowym illustratio, illuminatio to właśnie blask, splendor i sława).
Skoro mamy jasność (sic!), przyjrzyjmy się treści.
„Ilustrowany słownik terminów literackich” miał ożywić skostniałe pojęcia w taki sposób, by powróciły do pełni życia, do „bogactwa form ludzkiej egzystencji”:
„Marzy się nam językowe ambulatorium czy sanatorium, a tam psychoterapeutyczne warsztaty albo rekolekcje. Wszak wychłodzone słowa potrzebują żaru, dobrych emocji, zesztywniałe – pragną ruchu, energii, witalności, seksapilu, a te zdesakralizowane – aury tajemnicy”.
Aby osiągnąć ten efekt, autorzy haseł powracają do korzeni i dokonują etymologicznej rekonstrukcji słów (dzięki czemu dowiecie się na przykład, że mianem krypty określało się „dział między pośladkami”). Same hasła mają formę krótkich, wartkich opowieści, często zakończonych efektowną puentą. Niektóre to prawdziwe perełki (na przykład rozważania Marka Bieńczyka o bon mocie i Aleksandra Nawareckiego o abecedariuszu), inne przyprawiają o ból głowy. Doceniam widoczne na każdej stronie starania autorów, by lekturę słownika uczynić atrakcyjną, a nawet pasjonującą. I faktycznie, zacna to lektura, choć miejscami bywa zbyt hermetyczna, wymagająca od czytelnika znajomości licznych kontekstów i teorii, w które obrosły pojęcia (mam podejrzenie, że duża w tym wina strukturalistów). Nie zmienia to jednak faktu, że „Ilustrowany słownik terminów literackich” to prawdziwy powrót do korzeni: przypomina mi przedwojenne podręczniki, pisane piękną i zrozumiałą polszczyzną, niestroniące od anegdoty i pełne pasji, tak różne od dzisiejszych nijakich opracowań, przekazujących nieciekawym językiem nudne i suche fakty. Ale nie bądźmy gołosłowni – przyjrzyjmy się kilku smaczkom.
„Klasyczna idylla przypomina kolonię karną dla szczęśliwych ludzi” – pisze Miłosz Piotrowiak pod hasłem IDYLLA. Pięknie? Pięknie. I tak bardzo… niesłownikowo (na szczęście). Ale dalej jest piękniej jeszcze: „Sentymentalizm to pieszczotliwa tortura, która na elegijne żale ma cały asortyment środków nasercowych i balsamicznych”. TAKA definicja! Że też w szkole tak do nas nie mówili…
O czym jeszcze przeczytamy w „Ilustrowanym słowniku terminów literackich”? O związkach horroru z mechaniką aparatu żucia (przepyszne!), o osiemnastowiecznej balladzie wampirycznej, o pociągoli Mirona Białoszewskiego i palindromaderach Barańczaka. Dowiemy się, czym jest centon (erudycyjny popis adresowany do oczytanego odbiorcy) i będziemy mieli możliwość wykazania się przy „Centonie Mickiewiczowskim” Piotra Michałowskiego:
„Słuchaj, dzieweczko! – Ona nie słucha –
Świsnął szablą koło ucha,
Majtek wbiegł na drabinę, gotujcie się, dzieci!
I ogromna łysina wśród kolumny świeci.”
I jak wam poszło? Rozpoznaliście wszystkie tytuły?
„Ilustrowany słownik terminów literackich” wyjaśnia również, dlaczego elipsa lubi mrok, co mają wspólnego alegoria z barbarzyńcą na agorze i aporia z Gandalfem. Poznamy mroczne początki anegdoty i destrukcyjną siłę antologii, która wyparła z polszczyzny wirydarze, ogrody, kwiatki, spiżarnie i skarbczyki. Przeczytamy o średniowiecznym korsarstwie literackim i o Sokratesie, jednym z największych mistrzów riposty w dziejach zachodniej myśli, który „wychodząc na filozoficzny ring Platońskich dialogów zachowuje się jak retoryczna maszyna przeznaczona do językowej demolki”. Nauczymy się, jak zmierzyć wiersz i jak – wzorem Szekspira – umniejszyć styl. Przekonamy się także, do czego można się dokopać, grzebiąc w historii nagrobka.
„Ilustrowany słownik terminów literackich” pod redakcją Zbigniewa Kadłubka, Beaty Mytych – Forajter i Aleksandra Nawareckiego przerósł moje oczekiwania. Mogę jedynie powtarzać za profesorem Bralczykiem: „Dużo radości mam z tym słownikiem!”. Rym, niestety, nie zmieścił się w gorącej 133. teorii literatury.
17 czerwca 2018 o 13:30
Ach, może i słownik napisany jest z pasją, ale i Ty z zachwycającą pasją o nim piszesz! Nie sądziłam, że kiedyś zainteresuje mnie recenzja słownika. Ze słownikiem terminów literackich styczność miałam, a jakże, tylko na potrzeby szkolno-konkursowe (z tym chyba najbardziej rozpoznawalnym, wrocławskim, pod redakcją Sławińskiego). Nawet mi stoi na półce, ale nieużywany zbyt często. No i definicje, choć zgrabne i klarowne, na pewno nie są tam zbyt inspirujące. xD No ale chyba nie to zwykle jest zadaniem słownika, prawda? ZWYKLE chodzi o to, aby jak najjaśniej coś wytłumaczyć, ale chętnie bym sięgnęła po taki słownik, który zwyczajny nie jest i traktuje sprawę inaczej! Nigdy nie zachwyciłam się słownikiem i być może czas to zmienić. Lubię takie klimaty kulturalno-gawędziarskie.
Ballady Bezludne
22 czerwca 2018 o 18:40
Zdecydowanie nie jest to słownik dla każdego. Raczej nie sięgałabym po niego, szukając szybko rzeczowej informacji. Jednak dla kogoś rozsmakowanego w słowach będzie to prawdziwy rarytas. 🙂
16 września 2018 o 09:50
Właśnie uświadomiłaś mi, jak ja tego straszliwie potrzebuję, a idąc dalej tą drogą, jak straszliwie będę potrzebować owego słownika wszyscy moi znajomi ze studiów, gdy już go zobaczą u mnie D:
Muszę przemyśleć jakieś kupowanie hurtowe 😀
Brzmi perfekcyjnie.
21 września 2018 o 19:35
Dziękuję, polecam się. 🙂