„Księga smoków polskich” to perełka, którą bierze się do ręki z pełnym szacunku podziwem. Doskonała pod względem edytorskim, dopieszczona w najdrobniejszym szczególe, cieszy oko niczym bajecznie ozdobny tort. Smakuje równie wybornie.
Podstawę legendarza stanowią pięknie stylizowane opowieści o najsłynniejszych i najbardziej charakterystycznych smokach oraz pokrewnych im bestiach, o których wspominają polskie podania. Żadnego Polaka, wychowanego na rodzimych legendach, nie zaskoczy obecność wężowych potworów, utożsamianych często w naszych ludowych gawędach ze smokami. Źródeł takiego połączenia dopatruje się autor w „Apokalipsie Świętego Jana” oraz w żydowskiej wizji świata, w której smok stanowił wyobrażenie szatana. Takie podejście do tych fascynujących istot jest charakterystyczne dla europejskich bestiariuszy. W tradycji Dalekiego Wschodu smoki sprzyjały ludziom i przynosiły im szczęście, a węże były przez Greków kojarzone z boskością. Wizerunku wiwerny używali Rzymianie jako symbolu władzy. W „Księdze smoków polskich” spotkamy – w najlepszym przypadku – potwory obojętne wobec ludzi, choć głodne albo zagrożone mogą na nas skierować swój przerażający wzrok… .
Jak wygląda smok? Z uchwyceniem tej idei miałby problemy nawet Platon. Bartłomiej Grzegorz Sala podkreśla hybrydyczność legendarnego stwora:
„Sam smok jest natomiast ogromnym potworem o wyraźnych gadzich i wężowych cechach, łączącym w sobie jednak także cechy innych zwierząt. Z tej racji stanowił zrazu hybrydę podobną chimerze, sfinksowi czy gryfowi. Posiadał też często zdolność latania i ziania ogniem. W różnych wariantach miał jedną lub kilka, a nawet kilkanaście głów.”
Drobiazgowe charakterystyki fantastycznych bestii, poprzedzające legendy i podania na ich temat, to kolejna warstwa tego smakowitego tortu. Pierwszy z odnotowanych przez dziejopisów, a zarazem najsłynniejszy – Smok Wawelski – wyróżnia się spośród innych smoków tym, że wbrew europejskiej tradycji nie został utożsamiony z szatanem. Poza tym jest zadowalająco wielki i odpowiednio przerażający, byśmy mogli się nim chwalić przed innymi narodami, co też czynimy chętnie od czasów Kadłubka.
Trzecią warstwę tortu stanowią opisy miejsc związanych z potworami. Posiadający ogromną wiedzę autor skromnie określa je jako „kilka uwag”. Wierzę, że ograniczony ramami książki Bartłomiej Grzegorz Sala zaledwie nakreślił temat, o którym mógłby rozprawiać długo, mimo to znowu zostałam zmiażdżona ogromem własnej ignorancji.
Z humorem opisuje autor, jak mieszkańcy próbowali wykorzystać legendy o smoku do wyjaśnienia pochodzenia nazwy swojej miejscowości lub niezwykłej topografii terenu:
„Każda bestia wymaga jednak bohatera, który mógłby ją pokonać, a niemal każda nazwa terenowa – ludowej etymologii. Tak też powstała postać Staszka – założyciela Staszowa i pogromcy smoka, który w pewien sposób stał się na ziemi świętokrzyskiej odpowiednikiem Kraka.”
W podobny sposób legenda o Żmiju tłumaczy powstanie Żmigrodu oraz Żmijowych Wałów, ciągnących się przez dużą część Ukrainy nasypów ziemnych. Z kolei Czerwone Wierchy zawdzięczają jakoby swą nazwę przelanej tam posoce Króla Węży.
Wisienką na torcie są rewelacyjne ryciny Pawła Zycha i Witolda Vargasa. Nie mogłabym ich nazwać ilustracjami, bowiem to słowo, w moim przekonaniu, nie oddaje w pełni ich charakteru. Przypominają grafiki dawnych naturalistów oraz fantasmagoryczne wizerunki ze starożytnych i średniowiecznych bestiariuszy.
Całość jest po prostu wyborna: cieszy oko, raduje wyobraźnię, zachęca do samodzielnych poszukiwań. „Księga smoków polskich” Bartłomieja Grzegorza Sali to edytorskie cacko i czytelniczy rarytas.
Dodaj komentarz