„Gdzieś tam zostało jeszcze mnóstwo mężczyzn”.

Czwarty tom „Żywych trupów” trochę mnie do serii zniechęcił. Bohaterowie, urządzający się w stanowym więzieniu, przywykli do obecności truposzy na tyle, że zaczynają wić miłosne gniazdka. Każda kobieta próbuje sobie zaklepać jakiegoś faceta, bo – jak wiadomo – baba sama sobie nie poradzi i potrzebuje wsparcia silnej, męskiej ręki. Trochę psuje ten obraz niezwykle sprawna fizycznie Michonne, która zjawia się w więzieniu z dwoma truposzami na smyczy, jednak i ona ulega panującej w środku miłosnej histerii…

Po trzech częściach ocaleńców z apokalipsy zombie witamy już jak starych znajomych i z ciekawością sprawdzamy, co u nich słychać. Hershel uprawia poletko, Andrea zostaje szwaczką, Michonne i Tyreese znajdują wspólny język, przez co Carol trafia szlag, a Patricia ma przerąbane. Lori tak cierpi z powodu mdłości, że w czwartej części rzadziej się pojawia – i całe szczęście. Na nieszczęście w jej buty wchodzi mąż, który awansuje na najbardziej wkurzającą postać w ekipie. Odpowiedzialność za innych prowadzi go prościutko do załamania nerwowego. Rick w końcu uświadamia sobie, że w świecie po apokalipsie nie ma dla nich przyszłości, a ucieczka przed śmiercią to tylko odwlekanie nieuniknionego. Gdy w rozpaczliwej próbie zapewnienia wszystkim bezpieczeństwa odrzuca swoje dawne „kretyńskie” zasady, pozostali zostają zmuszeni do zakwestionowania jego przywództwa.

Czwarty tom wyraźnie koncentruje się na związkach damsko-męskich. Namiastka normalności pozwala wreszcie skupić się na mniej przyziemnych potrzebach. Pokiereszowani psychicznie ludzie szukają u siebie nawzajem bliskości – czasem za wszelką cenę. To prowadzi oczywiście do nowych kłopotów. Zranione uczucia, zdrady i sercowe dramaty wypełniają czas pomiędzy szatkowaniem kolejnych zombiaków a gospodarskimi obowiązkami. Nikomu nie jest lekko w sytuacji, gdy zwykłe oranie ziemi to spektakl, który przez siatkę obserwuje tłum zombiaków.

„Musimy zaadaptować się do tego świata, jeżeli chcemy przeżyć. Czy oszalałem? Może tak… Ale cały świat również”.

Jak już wspomniałam, „Najskrytsze pragnienia” nie zrobiły już na mnie takiego wrażenia. Czwarta część do serii wnosi niewiele i niczym właściwie nie zaskakuje. Wciąż jednak jest to przyzwoicie narysowana i dobrze opowiedziana historia, a poza tym ciekawi mnie, z kim w pustej celi gadała Michonne, dlatego z „Żywymi trupami” jeszcze się nie żegnam.