Tragikomiczna opowieść o tym, jak rzeczywistość odziera nas z radości i z wiary w ludzi, ale także o tym, jak inni ludzie pomagają nam znaleźć w życiu sens – pomimo wszystko.

„To nie jest normalne, tak łazić po domu samemu całymi dniami, kiedy ciebie nie ma. Tyle tylko chciałem powiedzieć. To nie jest życie”.

Najbardziej antypatycznym, czepliwym dupkiem, jakiego spotkałam na kartach literatury, był bez wątpienia Wilson, tytułowy bohater komiksu Daniela Clowesa. Zrzędliwy Ove z powieści Backmana nie dorównuje mu do pięt. Wilson reprezentuje ten typ ludzi, którzy znajdują przyjemność w zatruwaniu innym życia, motywacje Ovego są natomiast bardziej złożone. Historia jego życia to historia nieustannej walki przyzwoitego człowieka o zachowanie ludzkiej godności. Śmierć ukochanej żony i utrata pracy są kroplami, które przepełniają czarę goryczy: Ove w końcu się poddaje. Bo ma już wszystkiego dość.

„Co oni wiedzą o tym, jak to jest budzić się we wtorek rano i nie mieć już żadnej funkcji? Z tymi swoimi Internetami i kawą espresso, co oni wiedzą o braniu odpowiedzialności za sprawy?”

Ove ma pięćdziesiąt dziewięć lat i uporządkowane życie. Jest praktyczny, zapobiegliwy, samowystarczalny i przeczulony na punkcie przestrzegania zasad: każdego ranka prowadzi inspekcje w sąsiedztwie, walcząc z „chaosem i anarchią”, których przejawem jest na przykład pozostawiony w niewłaściwym miejscu rower. Sam zawsze robił to, co do niego należało, był uczciwy i solidny, a każdą pracę wykonywał porządnie, dlatego wkurza go współczesny świat pełen fircyków i blond fląder, którzy nie potrafią sobie poradzić z najprostszymi pracami i za nic nie biorą odpowiedzialności, świat informatyków „z diagnozą z wielkich liter i w nieokreślonym płciowo dzierganym sweterku”, niepotrafiących zaparkować z przyczepą czy zamontować w ścianie haczyka, świat niesolidnych mężczyzn, niewidzących różnicy „między kołkiem rozporowym a chlastem w gębę”, świat coraz bardziej nieporadnych dorosłych, którzy muszą wzywać fachowca, żeby wymienić żarówkę.

„Bo teraz wszyscy mają po trzydzieści jeden lat, noszą zbyt obcisłe spodnie i nie piją normalnej kawy. I nikt już nie bierze za nic odpowiedzialności. Wszędzie cała masa facetów z przystrzyżoną bródką, którzy zmieniają prace, zmieniają żony i zmieniają marki samochodów. Tak po prostu. Kiedy im pasuje”.

Ove to mężczyzna starej daty: potrafi naprawić samochód, zaparkować z przyczepą, wyremontować dom, zrobić półki – nie potrafi natomiast okazywać uczuć. Wcześnie osierocony przez matkę, po śmierci ciężko pracującego ojca już nie umiał się niczym cieszyć. Inni wielokrotnie wykorzystywali jego uczciwość, a choć pracował ponad siły, ciągle rzucano mu kłody pod nogi. To tłumaczy jego zgorzkniałość i nieufność: ludzie nie dali mu nigdy żadnych powodów, żeby mógł im ufać. A jednak zrzędliwy i gburowaty Ove w głębi serca wciąż jest przyzwoitym człowiekiem. Choć próbuje rozstać się ze światem, którego nie rozumie, co i rusz przerywa próby samobójcze, by spieszyć z pomocą gamoniowi, który nie potrafi zaparkować z przyczepą, jego ciężarnej żonie, chłopcu wyrzuconemu przez ojca z domu, a nawet bezpańskiemu kotu, regularnie maltretowanemu przez psa blond flądry. Opis owej blond flądry – zarazem bezlitosny i przezabawny – bezbłędnie obnaża nasze współczesne chore obyczaje, którym Ove przygląda się satyrycznym okiem niczym urodzony stand-uper, bowiem książka Backmana to komedia w najlepszym wydaniu:

„Ma też dziewczynę, ten fircyk. Dziesięć lat młodsza. Ove mówi na nią blond flądra. Łazi taka po okolicy i chwieje się niczym pijana panda na tych swoich obcasach jak klucze nasadowe, twarz wymalowana niczym u klauna, do tego tak wielkie okulary przeciwsłoneczne, że nie wiadomo, czy to jeszcze okulary, czy już kask. No i ma do tego takie małe zwierzątko, w sam raz pasujące do torebki, które biega wszędzie bez smyczy, bez przerwy szczeka i sika na kamienne płyty ścieżki przed domem Ovego. Ona myśli, że Ove tego nie widzi, ale Ove widzi wszystko. I nie tak to życie miało wyglądać. To tyle”.

Bezpośrednie, często wręcz impertynenckie komentarze solidnego i racjonalnego Ovego, reprezentanta epoki nieznającej Internetu i lunchu, demaskują współczesną bylejakość i kiczowatość świata, w którym nic nie ma wartości. Tu wszystko jest bublem: pies to torebkowa ozdoba, a żona to model, który zawsze można wymienić. Tutaj niczego się nie naprawia, tylko zastępuje nowym. Zmiana jest normą, a rutyna straszakiem. Brak prawdziwych więzi sprawia, że ludzie starzy i schorowani trafiają do przechowalni, w których samotnie czekają na śmierć. Sprzyja temu system, dehumanizujący ludzi i łamiący opór tych nielicznych, którzy chcieliby pozostać wierni swoim wartościom. I tak jakoś się dzieje, że zanim się obejrzymy, zaczynamy kibicować temu zrzędliwemu tetrykowi, który nieufnie ogląda „ajpot” w poszukiwaniu klawiatury i nie ma pojęcia o współczesnej poprawności politycznej, ale wie, co to znaczy być człowiekiem i wszyscy – bez względu na wiek, płeć, kolor skóry, orientację seksualną czy przynależność gatunkową – mogą na nim polegać. Solidny Ove zrobi, co trzeba zrobić – nawet jeśli przeciw sobie będzie miał cały system. Czapki z głów.