Polska wersja „Piątku Trzynastego”, czyli rzecz o leśnym pensjonacie i monstrualnym agresorze w bandażach. Dla wielbicieli krwawych slasherów.

„Chowasz telefon głęboko i ani razu nie bierzesz go do ręki. Jesteśmy tylko my, bez 3G, bez Wi-Fi, bez zasięgu. Wyobraźcie sobie, zero kontaktu z resztą świata, zero social mediów, zero esemesów, maili, filmów i fotek. Wytrzymacie?”

Filmowe slashery, których złota era przypadła na przełom lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych dwudziestego wieku, nie słynęły z finezyjnych fabuł i podobnie jest w przypadku powieści Adriana Bednarka. „Dom Straussów” to konwencjonalny slasher o grupie młodych ludzi ściganych i szatkowanych przez boogeymana-mordercę, który został skrzywdzony przez los, co ma uzasadniać jego amoralność. Wreszcie jednak dostaliśmy tę historię w polskiej wersji: zamiast na młodzieżowy obóz letni z amerykańskimi nastolatkami, wybierzemy się z grupą naszych studentów do Mikołajek, gdzie zafundujemy sobie tygodniowy smartdetoks i krwawą przygodę.

Przetrzymanie slasherowej jatki nieco ułatwia fakt, że bohaterowie raczej nie wzbudzają sympatii. To typowi przedstawiciele narcystycznego pokolenia naszych czasów, skoncentrowani na sobie i własnych potrzebach. Ten egocentryzm i wewnętrzne konflikty w grupie znacznie ułatwiają agresorowi zadanie. Nie bez przyczyny, moim zdaniem, autor podkreślił uzależnienie bohaterów od smartfonów. Od momentu, gdy zaczęła rosnąć popularność internetu i mediów społecznościowych, naukowcy obserwują postępujący spadek empatii, wynikający między innymi z uprzedmiotowienia człowieka. Choć w domku wypoczynkowym „Mazurska Oaza” jedynie Krysia jest osobą samotną, trudno doszukać się między parami jakiejś bliskiej, głębszej relacji, wielokrotnie natomiast podkreślana jest atrakcyjność fizyczna partnerów. Cała ta „paczka” przyjaciół jest paczką jedynie z nazwy i już pierwszego dnia staje się jasne, że wspólne spędzanie czasu raczej nie wchodzi w grę…

W „Domu Straussów” Adrian Bednarek z powodzeniem wykorzystał schemat slashera, umiejętnie przenosząc konwencjonalną amerykańską historię grozy na rodzimy grunt. Nie jest to lektura dla wrażliwych, nie jest to też lektura dla mnie, ale wielbiciele „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”, „Halloween” i „Piątku, Trzynastego” właśnie otrzymali idealną książkę na lato.