W trzecim tomie leksykonu filmowego „Perły kina” panowie Zygmunt Kałużyński i Tomasz Raczek omawiają komedie, przygody i animacje.

„Zygmunt Kałużyński wierzył w żywioł prawdziwego kina, realizowanego według zasady zwykłe kino dla zwykłych ludzi. Takiego, którego zadaniem jest bawić, zachwycać, odprężać, a nie osiągać szczyty artystycznej perfekcji albo dokonywać rewolucji w sztuce i estetyce. Kina masowego, nie festiwalowego. Przeznaczonego dla wszystkich, do wspólnego oglądania, bez ograniczeń i zastrzeżeń”.

Tomasz Raczek

Czy istnieje gatunek lepiej nadający się do wspólnego oglądania niż komedia? Może jeszcze przygoda lub animacja, a do tej ostatniej, zwłaszcza w wydaniu disneyowskim, Kałużyński miał wyraźną słabość. W Polsce jednak, a przynajmniej w tej Polsce z przełomu wieków, dorosłemu Polakowi na filmy animowane nie wypadało chodzić. Zostaliśmy wszak wychowani w tradycji rozdzielania świata kultury dziecięcej od dorosłej („Bo u nas, panie Zygmuncie, jest się dzieckiem, a potem się dzieckiem być przestaje i już się jest dorosłym aż do śmierci. Natomiast w kulturze anglosaskiej pozostaje się po trosze dzieckiem na zawsze. U nas nie wolno”). Tymczasem Zygmunt Kałużyński na animacjach, zwłaszcza tych pomyślanych zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych, bawił się wybornie, o czym świadczą jego liczne entuzjastyczne recenzje zamieszczone w trzecim tomie „Pereł kina”. Nie trawił natomiast twórczości Woody`ego Allena („snobistyczna salonowa imitacja”), o którą toczył z Raczkiem ciężkie boje.

Tomasz Raczek, jako młodszy i poprawniejszy, niejednokrotnie mitygował swego rozmówcę, który w obecnych płynnych czasach raczej by się nie odnalazł. Kałużyński zachwycał się wyjątkowo pięknymi kostiumami Cruelli – pal licho, że zrobiono je ze zwierząt! Tu akurat Raczek mu wtórował, choć jednocześnie, jako przedstawiciel innych czasów, składał pokorną samokrytykę. Kałużyński tymczasem się nie szczypał: bywał dosadny, walił prosto z mostu i używał określeń, które dziś uznalibyśmy za niepoprawne („Czy mamy takiego Murzyna jak Eddie Murphy…”, „Osiągnięto efekt nosorożca w kobiecej postaci”, „Nasz młody człowiek – który ma jeszcze brata debila…”, „Mamy tu całe babskie społeczeństwo bogatego miasta Dallas…” – plus cała dyskusja na temat Cher i Madonny). Równie bezpretensjonalny bywał w swoich ocenach: Kate Hudson to „popłuczyna po swojej matce Goldie Hawn”, Angelina Jolie ma lepszy biust niż Marilyn Monroe (blondyna zresztą „tęga i biuściasta”, „o naiwnie głupim spojrzeniu”), a w „Wodnym świecie” Kevina Reynoldsa najlepiej zagrała… woda. Dziś już rzadko można spotkać taką bezpośredniość – i taką autentyczność. Jeśli Kałużyńskiego coś nie zachwycało, to go po prostu nie zachwycało, i już.

„ZK – Przecież polska wielka tradycja literacka to dobroduszna satyra. Wcale nie chłoszcząca, krwawa ironia, którą usiłują czasem uprawiać nasi filmowcy!

TR – Bo uchodzi ona za wartość moralnie poprawną i artystycznie ambitną.

ZK – No właśnie. Dla mnie wielką tradycją polską jest Aleksander Fredro, który reprezentował humor, nie zaś Mickiewicz, Słowacki i Krasiński, którzy pyskowali romantycznie i stworzyli chmurę nacisku moralnego na nasz naród, a nigdy nie uczestniczyli w żadnej wojnie. Fredro natomiast był żołnierzem napoleońskim. Wędrował przez całą Europę, służąc Napoleonowi w nadziei, że to się przyda Polakom, a potem wrócił do domu i pisał szampańskie komedie. Tymczasem trzej wieszcze romantycznie się nadymali i wymachiwali sztandarem, ale nie wiedzieli, na czym polega wystrzał z karabinu”.

Trzecia część „Pereł kina”, podobnie jak dwie poprzednie (recenzje tutaj i tutaj), to emocjonalna, niekończąca się rozmowa o filmach, prowadzona ze swadą i z humorem. Przeplatają ją recenzje, wyróżniające się kapitalnymi streszczeniami („Otóż Jeff trafia [przypadkowo] na Eddie Murphy`ego z wygoloną głową i w szacie typu Hare Kriszna, który zajmuje się całowaniem asfaltu na szosach, bo szanuje ziemię i wyznaje w związku z tym duchową pogodę”). Panowie, znawcy tematu, dzielą się z nami nie tylko swoją fachową wiedzą, ale też licznymi ciekawostkami („W swoim czasie w prasie londyńskiej toczyła się polemika na temat baczków Bonda, które oceniono jako niewłaściwie przycięte”). Dowiemy się między innymi, co mit Batmana wnosi do kultury i dlaczego w Polsce tak kiepsko się przyjmuje, czemu służy wulgarne słownictwo w „Miasteczku South Park” oraz w jaki sposób kino zastępuje współczesnemu człowiekowi mitologię. Pochylimy się nad kinem francuskim („Bo Francuz potrafi!”) i nad podświadomą, głęboką treścią gatunku SF. Otrzymamy również całkiem pokaźny zestaw filmów wartych obejrzenia (wśród nich „Ziemia i wolność” Kena Loacha, „Wdowy” Johna Irvina, „Batman” Christophera Nolana, „Brazil” Terry`ego Gilliama, „Doktor T. i kobiety” oraz „Kto zabił ciotkę Cookie?” Roberta Altmana, „Goło i wesoło” Petera Cattaneo, „Rejs” Marka Piwowskiego, ale też… „Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków” w wersji z 1937 roku). Każdą książkę pana Raczka i pana Kałużyńskiego warto przeczytać (odprężają lepiej niż niejedna komedia), warto również wykorzystać upalne dni lata, by te perełki „wybitnie rozrywkowego repertuaru” obejrzeć – najlepiej w większym gronie („Sprawdźcie sami ich magiczną siłę zacieśniania więzi: rodzinnych, przyjacielskich, ludzkich”).