Tym razem w chicagowskim światku Dresdena namiesza Biały Dwór – dla odmiany.

Dziewiąty tom „Akt Dresdena” obywa się bez potworów, choć Harry zyskuje nastoletnią uczennicę, a nauczanie niepokornej młodzieży bywa, jak wiadomo, zajęciem potwornie niewdzięcznym. Molly Carpenter ucieleśnia wszystkie cechy krnąbrnych uczniów: jest pyskata, nieposłuszna, narwana i nie cierpi ćwiczyć.

Fabuła „Białej nocy” koncentruje się na tajemniczych samobójstwach dysponujących magicznymi mocami kobiet. Ponieważ wszystkie tuż przed śmiercią widywano w towarzystwie nieziemsko przystojnego bruneta, łudząco podobnego do Thomasa, Harry ma tym razem osobiste powody do niepokoju. Jako Strażnik, nadnaturalny szeryf Chicago, musi podążyć tropem seryjnego mordercy – nawet jeśli okaże się nim jego przyrodni brat. Jako mentor nastoletniej adeptki magii, musi z kolei zadbać o bezpieczeństwo plączącej mu się pod nogami panny Carpenter. W tle coraz bardziej przygnębiające wieści z frontu walk z Czerwonym Dworem. Ech…

Kolejny (po „Dowodach winy”) bardziej kameralny tom przygód Harry`ego Dresdena wzbudza niepokój zagęszczającą się, ponurą atmosferą: wojna z wampirami zbiera krwawe żniwo, a przyszłość ludzkiego świata maluje się w ciemnych barwach. Wampirza zaraza nieuchronnie kojarzy się z dyktatorskimi zapędami Putina, którym dzielnie daje odpór zdziesiątkowane ukraińskie społeczeństwo, świadome faktu, że jeśli tyran zwycięży, nastanie świat „bez” – bez wolności, bez nadziei, bez praw.

„- Jeśli wampiry będą działać potajemnie, wojna stanie się dla nas trudniejsza. Rada będzie musiała rozciągnąć siły jeszcze bardziej niż do tej pory. Jeśli coś się nie zmieni… – Wzruszyłem ramionami. – Przegramy. Teraz, za dwadzieścia lat czy kiedykolwiek. Przegramy.

– I co się stanie wtedy? – zapytała Murphy. – Jeśli Rada przegra wojnę?

– Wtedy… wampiry będą mogły robić, co tylko zechcą – odparłem. – Zdobędą kontrolę nad wszystkim. Czerwony Dwór opanuje wszystkie miejsca, w których już jest mnóstwo chaosu i korupcji, krwi i cierpienia. Z Ameryki Środkowej dotrą do Afryki na Bliski Wschód i we wszystkie te miejsca, które były kiedyś podwórkiem Stalina i jeszcze nie stanęły pewnie na nogach, gorsze części Azji. Biały Dwór zapanuje nad tymi krajami, które uważają się za cywilizowane i oświecone, i w związku z tym rozsądnie nie wierzą w zjawiska nadprzyrodzone. – Wzruszyłem ramionami. – A wy zostaniecie sami.

– Wy, czyli kto? – zapytała Murphy.

– Ludzie – wyjaśniłem. – Zwyczajni ludzie”.

Ta niewesoła perspektywa sprawiła, że z tym większą radością powitałam powrót Waldo Buttersa, zakochanego w polce patologa, który od lektury „Martwego rewiru” stał się jedną z moich ulubionych postaci. Tym razem Butters zapunktował u mnie znajomością klasycznego kanonu fantasy, gdy podczas powitania panny Carpenter nawiązał do nietypowych lekcji udzielanych przez Merlina młodziutkiemu Arturowi ( patrz: „Miecz dla króla” T.H. White). I tak jak w „Martwym rewirze” zaistniał (na szczęście) Waldo Butters, tak w „Białej nocy” zyskuje na znaczeniu Carlos Ramirez, młodziutki, zawadiacki Strażnik, dotrzymujący kroku Dresdenowi (ale tylko dzięki temu, że co chwila podbiega). Gdy do tego towarzystwa dołącza na koniec sam szef chicagowskiego półświatka, Marcone (niby diabeł, ale swój), czytelnik znowu czuje się jak w domu i z większym optymizmem patrzy w przyszłość. Z takimi obrońcami co mogłoby pójść źle?