Zwieńczenie trylogii Jamesa Islingtona. Trzy razy WOW.

Opasła „Trylogia Licaniusa” towarzyszyła mi przez wiele wieczorów. Wciągająca, ale też bardzo złożona fabuła, wypełniona retrospekcjami, podróżami w czasie i całą galerią uwikłanych w historię bohaterów, wymagała skupienia i uważnego śledzenia poszczególnych wątków, które w „Blasku ostatecznego kresu” pięknie połączyły się w satysfakcjonującą całość. Zaprawdę, warto było.

W poprzednim tomie trylogii („Echo przyszłych wypadków”) naszym bohaterom nadludzkim wysiłkiem udało się utrzymać Barierę, chroniącą świat przed Złem, choć niektóre jego pomioty przedostały się na drugą stronę i zaczęły atakować ludzi. Najbardziej zagrożona jest północ, co niemal natychmiast wykorzystują rody z zamożniejszego i spokojnego południa. W Illin Illian znów zaczynają się polityczne rozgrywki, a na barki Wirra spada nie tylko użeranie się z krótkowzrocznymi starszymi, ale też zagrożenie najazdem sąsiednich państw. Jakby tego było mało, pojawia się przepowiednia, że podczas najbliższego Festiwalu Kruków stolicę czeka zagłada.

Tymczasem zamknięta w Dopływie Asha wciąż zasila Barierę, a jej uwięziona w dok`enie jaźń musi stawić czoła potężnej przedstawicielce Czcigodnych, Diarze, która oferuje jej uwolnienie Daviana w zamian za gwarancję, że Ashalia nie posłuży się Esencją na zewnątrz Dopływu, by wspomóc Tal`kamara. Dziewczyna postanawia walczyć z Diarą, gdyż zwycięstwo Czcigodnych oznaczałoby koniec znanego jej świata. Podczas morderczego treningu doskonali swoje umiejętności, by sprostać Czcigodnej. Zmaga się też z potwornym fizycznym i psychicznym cierpieniem podczas Zmian, kiedy jest świadoma, że jej przebijane igłami ciało tkwi uwięzione pod pokrywą Dopływu. To wszystko czyni z niej postać heroiczną.

„Asha zamknęła oczy i pozwoliła swobodnie popłynąć łzom żalu i ulgi. Nadal co chwila wstrząsały nią wspomnienia bólu i musiała wtedy siłą powstrzymywać mimowolne drżenie kończyn. Przebywając w tym idealnym raju, niekiedy niemal na dobre zapominała o swoim rzeczywistym położeniu. Prawie udawało się jej puścić w niepamięć grozę wszystkiego, co przeżyła, i przestać – przynajmniej na kilka chwil – zastanawiać się, co takiego dzieje się w prawdziwym świecie. Bo myślała o tym wszystkim często. O przyjaciołach, zwłaszcza o Davianie. O tym, jakie zaszły tam zmiany. Kto wciąż żył, a komu przyszło zginąć.

I czy ktokolwiek jeszcze ją pamiętał.

Zmiany to wszystko ożywiały. Asha była w stanie znieść fizyczne cierpienie – nawet w najtrudniejszych momentach miała świadomość, że ból w końcu przeminie. Lecz to, co ten ból oznaczał, dręczyło ją znacznie bardziej i dłużej”.

Równie ciekawy jest wątek Daviana, zesłanego za pomocą portalu do martwego miasta poza czasem, w którym pochodzący z różnych epok więźniowie z narażeniem życia wydobywają metal, za co otrzymują jedzenie, pozwalające im utrzymać się przy życiu. W miejscu, nazywanym przez dar`gaithiny Zvaelarem, Davian zaprzyjaźnia się z zarażonym przez Czerń Raelethem. Gdy Tal`kamar zaproponuje Davianowi ucieczkę z przeklętego, ginącego miasta, ten uprze się, by wrócić po swojego towarzysza, a decyzja ta okaże się kluczowa (brawa dla Islingtona za kapitalny pomysł!).

Caedenowi niemal już udało się pokrzyżować plany Czcigodnych i zapobiec sprowadzeniu na świat podszywającego się pod Ela Shammaelotha. Nieubłaganie zbliża się czas, by zapłacić za decyzje, które podejmował jako Tal`kamar, jeden z Czcigodnych. Heroiczna walka z własną przeszłością dobiega końca. Ostatecznie wiodący nieśmiertelne życie Caeden zrozumie to, o czym zawsze wiedział Davian – że sposób, w jaki się walczy, jest równie ważny jak ostateczny rezultat:

„Nie wystarczy walczyć po stronie dobra. Trzeba też wiedzieć, w jaki sposób dobrze tę walkę toczyć. Gdyby naszą jedyną wartością stało się zwycięstwo, znaczyłoby to, że gdzieś po drodze bardzo się pogubiliśmy i przestaliśmy odróżniać dobro od zła”.

Styl Islingtona sprawia, że jego książki czyta się po prostu z przyjemnością, nawet pomimo natłoku informacji, a wykreowany świat zachwyca: to oryginalna, kompletna i oszałamiająca wizja. „Trylogia Licaniusa” to epicka opowieść o tym, że trzeba czynić to, co słuszne i przeciwstawiać się złu we wszystkich jego przejawach. Tu właśnie widzę pole do popisu dla wolnej woli, która staje się głównym tematem „Blasku ostatecznego kresu”: jeśli w godzinach próby wybieramy to, co właściwe, stajemy się takimi ludźmi, jakimi chcielibyśmy być. Choć los może być nieunikniony, zawsze mamy wybór – lub szansę na odkupienie w przypadku, gdy – jak Tal`kamar – postąpimy źle.