„Nie spoczniemy. Nie zaśniemy. Jesteśmy już w Twoim domu”.

Oryginalny pomysł z wydaniem książki w formie katalogu sklepu meblowego (TEGO „Skleć-to-sam” sklepu meblowego) przypadł mi do gustu. Jeśli chodzi o treść, dwie poprzednie powieści autora, wydane przez Wydawnictwo Vesper, podobały mi się bardziej – ale ja nie zostałam pokarana pracą w handlu…

„Orsk był siecią działających w całych Stanach marketów meblowych. Udając firmę skandynawską, oferował produkty lifestylowe o cenach niższych niż w Ikei, a jego przyszłościowy slogan obiecywał lepsze życie każdemu. Każdym byli przede wszystkim udziałowcy Orska, którzy co roku pielgrzymowali do centrali w Milwaukee, by dowiedzieć się, jakież to zyski wypracowuje ta imitacja Ikei. Orsk obiecywał klientom wszystko, co potrzeba na każdym etapie życia: od kołysek Balsak aż po fotele bujane Gutevol. W ofercie nie było jedynie trumien, przynajmniej na razie”.

Akcja książki rozgrywa się w sklepie numer 00108 w hrabstwie Cuyahoga w Cleveland w Ohio. Mimo iż przez market przelewają się tłumy potencjalnych nabywców, ta otworzona jedenaście miesięcy wcześniej placówka z jakichś tajemniczych powodów nie przynosi zysków. A to tylko jeden z problemów Basila, nowo mianowanego zastępcy kierownika sklepu. W Orsku w Ohio schodom zdarza się jechać w dół zamiast do góry, pracownicy otrzymują SMS-y ze słowem „pomocy”, a w toalecie pojawiają się dziwne napisy. Fanatycznie lojalny wobec firmy Basil (to ten typ z gębą pełną gadki motywacyjnej) postanawia zostać na nocną zmianę, by schwytać na gorącym uczynku intruza, ośmielającego się bruździć Świętemu Marketowi, a do towarzystwa werbuje dwie pracownice: starą pannę Ruth Annę (rym niezamierzony), dla której Orsk jest rodziną i domem, oraz młodą buntowniczkę Amy, nienawidzącą korporacyjnego kieratu każdym porem ciała. Zanim nastanie świt, trójka ochotników przeżyje prawdziwy paranormalny rollercoaster.

„Zaznaj paniki, strachu i bezradności w obliczu tonięcia, bez nadziei na szybką śmierć. INGALUTT to eleganckie urządzenie do kąpieli hydroterapeutycznej, dzięki któremu można cierpieć i cierpieć – aż do końca terapii”.

„Horrorstör” to ten rzadki przypadek, gdy forma książki ściśle koresponduje z jej treścią. Stylizacja na katalog meblowy dopracowana jest w najdrobniejszych szczegółach: znajdziemy tu plan salonu wystawowego, formularz dostawy, rabaty, kartę oceny pracowników oraz, oczywiście, ofertę, która stopniowo zaczyna przekształcać się w coś przypominającego katalog dla obłąkanych naczelników więzień i dyrektorów dziewiętnastowiecznych szpitali psychiatrycznych. Trzeba przyznać, że pomysłowości Hendrixowi odmówić nie można.

Powiedzmy sobie uczciwie: „Horrorstör” jako opowieść o nawiedzonym miejscu nie straszy. To, co w powieści jest straszne, to bezduszność systemu, nastawionego na maksymalną wydajność i funkcjonalność. Wszechwładna firma, sprawująca władzę nad tym nowym rodzajem świątyni, sprowadza pracowników do roli mechanicznie poruszających się po wyznaczonych trasach mrówek, których jedynym celem jest służenie klientowi, składającemu swe zarobki na ołtarzu konsumpcji. Nawet kształt sklepu – podobnie jak architektura kościołów – służy wytworzeniu konkretnego efektu psychologicznego. O ile jednak iglice katedr przypominają nam o tym, co naprawdę ważne, a więc o sprawach duchowych, o tyle współczesne świątynie konsumpcjonizmu – markety i galerie – stanowią hołd dla świata materialnego, świata rzeczy i dlatego zaprojektowane zostały w taki sposób, by skłonić nas do kompulsywnego kupowania. A świat, w którym zysk jest ważniejszy od człowieka, przeraża mnie już bardzo.