Zbiór dwunastu wyjątkowych Pieśni pochodzących z miejsca, w którym wciąż opowiada się baśnie. Wydanie i ilustracje zachwycające, ale w końcu co dwie kropki, to nie jedna. 😉

„Zaginiony kontynent jest więc całkiem odcięty od cywilizacji. Nie ma tam samochodów, drapaczy chmur, hamburgerów i tabletów. Są za to rycerze, zamki i przedziwne istoty, które u nas już dawno wyginęły lub zostały przepędzone.

I są Pieśni – niezwykłe historie opisujące dawne i obecne życie mieszkańców tego zapomnianego lądu”.

Wschodnią Marchią na Zaginionym Kontynencie rządzi spokojny król Felomen. Wita gości z otwartymi ramionami, gdyż spragniony jest wieści zza wielkiej wody. Opowieści o samolotach i telefonach traktuje równie pobłażliwie jak my historie o trollach czy jednorożcach. A jednak na Zaginionym Kontynencie żyją trolle i one również mają swoje Pieśni – bo czym byłoby życie bez dobrych historii?

Bohaterem jednej z nich jest Holderyk Wspaniały, który bez ustanku pracuje i nie ma czasu dla swojej rodziny (brzmi znajomo?). Tak go to gryzie, że podobnie jak Doug Kinney z filmu Harolda Ramisa „Mężowie i żona” postanawia się… rozdwoić. A że, jak już wspomniałam, technika na Zaginionym Kontynencie nie stoi wysoko, rusza do Kraju Wierzymichów, do rezydujących w wysokiej wieży magów, „co to mogą wyczarować wszystko”. Po drodze, jak w dobrej klasycznej baśni, pomaga skrzywdzonym i potrzebującym (lekcja pierwsza: „nie mijaj”), za każdym razem otrzymując jakiś dar (lekcja druga: „bądź wdzięczny”), a na koniec, jak w dobrej klasycznej baśni, okazuje się, że właśnie te dary były mu niezbędne do osiągnięcia celu (lekcja trzecia: „czyń dobro, bo twój smartfon cię nie uszczęśliwi”).

W innej Pieśni młody troll Fenri musi opuścić rodzinną dolinę, ponieważ jest odmieńcem, zbyt słabym do pracy, a więc nieprzydatnym. Samotny wygnaniec lituje się nad zmokniętymi leśnymi skrzatulami, udzielając im schronienia podczas burzy. I choć zyskuje nową rodzinę, która akceptuje go takim, jakim jest, wciąż myśli o tym, by sprostać oczekiwaniom trolli, co go unieszczęśliwia. Aby odnaleźć spokój, musi pokochać siebie i zrozumieć, że liczy się to, co jest ważne dla niego, nie dla innych.

Moja ulubiona historia to pieśń czwarta. Nosi tytuł „Las na pustyni”. Opowiada o odwadze, niezbędnej do realizowania własnych planów i marzeń, ale też o wytrwałości, cierpliwości, odpowiedzialności i ogromnym poświęceniu, bo tak wiele właśnie trzeba, by uczynić ten świat lepszym, choć tak niewiele starczy, by zamienić go w piekło. „Las na pustyni” jest hołdem dla wszystkich donkiszotów, którzy z dziurami w pustych kieszeniach walczą o wzniosłe cele, uzbrojeni tylko w przekonanie, że można czegoś dokonać. Bliska mi również jest pieśń piąta, opowiadająca o mieszkańcach Doliny Wartkiej Wody, których sąsiedztwo kapryśnego wulkanu pozmieniało w nieprzywiązujących się do dóbr doczesnych i żyjących chwilą stoików:

„On przecież nie jest niczemu winien. Taka jego natura. Złościć się na niego to tak, jakby złościć się na burzę, że sprowadza błyskawicę. Albo na morze, że rodzi fale. Żyjemy z dnia na dzień. Zakładamy rodziny, wychowujemy dzieci. Lecz nie wybiegamy myślami w przyszłość zbyt daleko. A gdy wychodzimy rano do pracy, żegnamy się serdecznie. Powitania są zaś najradośniejszą częścią dnia – dodał na zakończenie.

– No nie wiem. Ta ciągła niepewność…

– A ty jesteś pewny jutra? Skąd wiesz, co się wydarzy? Co cię spotka podczas wędrówki?”

„Pieśni Zaginionego Kontynentu” Przemysława Hytrosia czerpią z mądrości starych baśni, które od stuleci pokazują nam, jak radzić sobie z życiem, nie zatracając przy tym swojego człowieczeństwa. Przypominają, że to, co najcenniejsze, zawsze nosimy w sobie, a „gdy ma się jasny cel i pewność, dokąd chce się dojść, żadne ograniczenia nie są w stanie zmusić nas do zejścia z drogi”. Dziś, gdy wielkie opowieści przegrywają z memami, a nasze dzieci przegrywają z niepewnością i lękiem, warto znaleźć czas, by „Pieśni Zaginionego Kontynentu” razem ze swoimi pociechami przeczytać.