Kolejna (po Trylogii Zimowej Nocy Katherine Arden) baśniowa mieszanka rosyjskiego folkloru i zimowych klimatów.

Bohaterką tej pięknie wydanej książki jest Janka, niezwykła dziewczynka znaleziona przez Mamoczkę nieopodal Niedźwiedziej Jaskini. Wychowywana przez wiejską zielarkę, nie zna prawdy o swojej przeszłości, która kryje się gdzieś w ciemnej głębi pośród drzew. Zawsze jednak czuje zew lasu, a sama myśl o staniu pod szumiącymi wierzbami i szepczącymi sosnami sprawia, że w policzki łaskocze ją szczęście.

„Wkroczyć w Śnieżny Las oznacza wejść w zupełnie inny świat. Wysokie, bardzo wysokie drzewa sprawiają, że czuję się tutaj mała. Przechodzą mnie ciarki, umysł i zmysły ożywają. Czasem wydaje mi się, że jestem tu tak blisko swojej nieznanej przeszłości, iż prawie słyszę ją na wietrze”.

Jankę przezywają Niedźwiedzicą – nie dlatego, że została znaleziona w pobliżu Niedźwiedziej Jaskini, ale z powodu jej siły i wzrostu. Dziewczynka góruje nad większością dwunastolatków, a nawet nad większością dorosłych. Sama podnosi ciężkie kłody drewna, holuje sanie, wbija pale w zamarzniętą ziemię. W wiosce jednak czuje się obco i nawet miłość Mamoczki, przyjaźń Saszy i cudowne historie opowiadane przez Anatolija nie są w stanie tego zmienić.

„Wszyscy pozostali mieszkańcy wsi urodzili się tutaj, tak samo jak ich rodzice i dziadkowie. Noszą futra przekazane im przez pradziadów, sypiają pod pledami utkanymi przez prababki. Tymczasem ja nie wiem, gdzie przyszłam na świat, kim są moi prawdziwi rodzice ani w jaki sposób znalazłam się w Niedźwiedziej Jaskini. Ta niewiedza jest niczym dziura w duszy, która z każdym kolejnym rokiem staje się coraz szersza”.

„Baśnie Śnieżnego Lasu” Sophie Anderson to historia o odkrywaniu własnej tożsamości oraz o dojrzewaniu do samoakceptacji. Czasem trzeba wyruszyć w drogę, aby zrozumieć, że to, co najważniejsze, cały czas znajdowało się tuż pod naszym nosem. Anderson w mądry sposób pokazuje, że każdy z nas, nawet największy outsider, potrzebuje swojego „stada”, które wcale nie musi być połączone więzami krwi. Nie musimy być tacy sami, żeby stworzyć silną wspólnotę.

„Teraz już wiem, że to, jak mnie widzą, nie ma znaczenia. Ważne jest tylko, jak ja widzę siebie. (…) Na wschodzie niebo blednie, zapowiadając nadejście świtu, jednak ponad Wielką Rzeką wciąż jest ciemne, rozległe i głębokie. Widać rozsiane tu i ówdzie gwiazdy, rzadkie obłoki, bladawy zachodzący księżyc. Wszystko to bardzo się od siebie różni, ale dla wszystkiego jest miejsce na niebie. Tak samo jak na ziemi jest miejsce dla najróżniejszych ludzi. Jeśli uwierzę, że tak jest, znajdę swoją własną przestrzeń”.

Choć książka Sophie Anderson jest dobra (i rety skarpety, jak cudnie wydana…), nie dorównuje Trylogii Zimowej Nocy Katherine Arden. Moje serce zdecydowanie należy do Wasi, której losem autentycznie się przejmowałam, czego raczej nie mogę powiedzieć o Jance. Kapitalną postacią jest natomiast Mordka, gadająca domowa łasica o „niezwykłych umiejętnościach łowieckich”, kompletnie zafiksowana na punkcie dorszy. Urzekł mnie również pomysł z domem na kurzych łapach, który z racji młodego wieku wciąż jeszcze uczy się właściwego zachowania. „Baśnie Śnieżnego Lasu” kryją w sobie sporo takich niespodzianek. To dobra lektura na zimę i odpowiednia książka do wspólnego rodzinnego czytania. Na koniec pozostaje jeszcze pogratulować pani Urszuli Gireń wspaniałej okładki, wyklejki i stron rozdziałowych, godnych lepszego papieru.