„O laboga, laboga. Wampiry i wilkołaki, wilkołaki i wampiry. Wszystkich nas wymordują w różnych łóżkach”.

W królestwie Lancre, zamieszkałym przez ludzi prostych i rozsądnych, rządzi postępowy, choć nieco nerwowy Verence (dawniej błazen). Właśnie ze swą małżonką Magrat (dawniej czarownicą) przygotowują chrzciny swojego pierwszego dziecka. Babcia Weatherwax jest przekonana, że – niczym w pewnej znanej baśni – celowo nie została zaproszona na chrzest. Nie wie, że sroka ukradła jej specjalne, dubeltowo pozłacane zaproszenie i dlatego szykuje się do opuszczenia Lancre, w bardzo zresztą pechowym dla tej krainy momencie, albowiem król Verence z rozpędu zaprosił na uroczystość także pewną rodzinę wampirów, a wiadomo przecież, że tego nigdy robić nie wolno…

„Prawdę mówiąc, wiele jest rzeczy, które każdy wie o wampirach, lecz nie każdy bierze jednak pod uwagę, że może wampiry też już o nich wiedzą”.

Wampiry ze Świata Dysku są bardzo niekonwencjonalne i nic w tym dziwnego, skoro kurczowe trzymanie się konwencji prowadzi prosto do kołka w klatce piersiowej. „Warunkowanie kulturowe może nas pozabijać, jeśli nie będziemy ostrożni” – powtarza hrabia de Magpyr. Aby nie zniknąć ze starego świata, wampiry próbują dostosować się do nowego: hrabia w pocie czoła pracuje nad „aklimatyzacją” swojej rodziny, co polega między innymi na wystawianiu ich na działanie symboli religijnych, karmieniu czosnkiem i zachęcaniu do zabaw za dnia („Co nas nie zabije, to nas wzmocni”). Najgorzej znoszą to jego krwiożercza córka Lacrimosa, przypominająca dziecięcą bohaterkę „Wywiadu z wampirem” Anne Rice, oraz przywiązany do tradycji służący Igor, który z lubością dekoruje piwnice pajęczynami.

Przeciwko wampirom stają doskonale nam już znane czarownice z Lancre: Magrat Garlick, obecna królowa („po kolana w jaśniepanieństwie”), krąglutka Agnes Nitt – ta, która śpiewa chórem sama ze sobą i ma swoje szczupłe wcielenie („Nazywam się Perdita i od tej chwili przejmuję to ciało”), potężna Babcia Weatherwax oraz moja ukochana rubaszna Niania Ogg. Do babskiej drużyny pogromców wampirów dołącza – nieco przypadkiem i ku oburzeniu Niani („Skruchę? Ja? Bezczelność!”) – całkiem świeży i „dość wielebny” kapłan Wielce Oates, co daje bohaterkom pretekst do wygłoszenia kilku celnych uwag na temat religii i wolności wyboru:

„- Pani nie jest osobą wierzącą, pani Weatherwax? (…)

– Och, chyba wierzę w herbatę, wschody słońca i takie rzeczy – odpowiedziała babcia.

– Pytałem o religię.

– Znam kilku bogów w okolicy, jeśli o to chodzi.

Oats westchnął.

– Wielu ludzi znajduje w wierze pociechę – rzekł. Chciałby być jednym z nich.

– To dobrze.

– Naprawdę? Myślałem, że będzie się pani spierać.

– Nie do mnie należy mówienie im, w co mają wierzyć. Dopóki zachowują się przyzwoicie.

– Ale wiara nie jest czymś, co by panią pociągało? Może w mrocznych godzinach…

– Nie. Mam już termofor”.

Nieoczekiwanymi sojusznikami wiedźm okazują się także małe wojownicze ludki, które słyną z picia, bicia i „dmuchania mubestii”, czyli kradzieży krów („Ale kiedy Nac Mac Feegle`owie stoją po twojej stronie, jest dobrze”). Choć nikczemnego wzrostu, są wściekle groźne: boi się ich nawet straszliwy Greebo, kocur Niani Ogg („Na czarownicach wywarło to wrażenie. Greebo powalił kiedyś łosia. Praktycznie biorąc, nie istniało nic, czego by nie zaatakował, nie wyłączając architektury”).

„Carpe jugulum” to pierwsza powieść Prachetta, w której wampiry odgrywają główną rolę. Jak można było się spodziewać, autor ośmiesza obowiązującą w tekstach kultury wampiryczną konwencję, z jednej strony piętrząc stereotypy na temat krwiopijców (ich wyznawcą w powieści jest na przykład Igor, wciąż z nostalgią wspominający „starego pana”), a z drugiej wprowadzając postać hrabiego de Magpyra, który świadomie się z tej konwencji wyłamuje. Dyskowi pogromcy wampirów mają więc nie lada wyzwanie: jak zniszczyć wampira, który nie boi się krzyża, a czosnek wcina niczym mubestia koniczynę?

„Modlitwy są dobre, owszem, widzę, że pomagają ci w uspokojeniu myśli. Ale siekiera to siekiera, niezależnie od tego, w co wierzysz”.