„Z psem tak wielkim jak Cujo lepiej było nie zadzierać. Chyba że przez resztę życia chciało się podcierać sobie tyłek hakiem”.

Spodziewałam się mrożącej krew w żyłach historii o psie z piekła rodem, tymczasem pies, skądinąd sympatyczny i wywołujący współczucie, jest tylko pretekstem do opowieści o ludziach z prowincjonalnego miasteczka, czyli tego, co Kingowi wychodzi najlepiej.

Jest to książka bez potworów, chyba że za takowego uznamy wściekłego, ogromnego bernardyna albo mężczyznę znęcającego się nad potulną żoną. King w swoim niepowtarzalnym, zachwycającym stylu opisuje codzienne życie rodziny, która mogłaby być modelowym przykładem dla Charlesa Montgomery`ego, krytyka amerykańskich przedmieść i autora książki „Miasto szczęśliwe”. „Nowi” w Maine są wyalienowani, mąż w rozjazdach, żona w depresji, tęskni za nerwową atmosferą Nowego Jorku, usycha w samotności i szuka pocieszenia w ramionach narcystycznego kochanka.

„Czara goryczy powoli się przepełniała. Donna zaczęła robić Vicowi awantury o głupstwa, tłamsząc w sobie poważniejsze żale, bo te trudno jej było zdefiniować, a jeszcze trudniej wyartykułować. Na przykład to, że prześladuje ją poczucie straty, lęku i starzenia się. Że dręczy ją samotność i strach przed samotnością. Że słyszy w radiu piosenkę, którą pamięta jeszcze ze szkoły, i nagle bez powodu wybucha płaczem. Że zazdrości Vicowi, bo jego życie to codzienna walka o zbudowanie czegoś, bo on jest błędnym rycerzem z rodzinnym herbem na tarczy, podczas gdy jej życie to doglądanie Tada, zabawianie go, kiedy się nudzi, wysłuchiwanie jego marudzenia, przyrządzanie mu posiłków i przekąsek. Przypominało to życie w okopach. Za dużo było w nim czekania i nasłuchiwania”.

Dziecku śnią się koszmary (potwór w szafie), żona żałuje, mąż próbuje wybaczyć, ale musi ratować posadę, więc wyjeżdża na jakiś czas. Pod jego nieobecność skruszona połowica jedzie z synkiem do mechanika, gdyż nawala jej samochód (tu można zauważyć, że kochająca Tada nad życie matka zamienia się w warczącą sukę za każdym razem, gdy coś idzie nie po jej myśli). Na podwórku mechanika wita ich wściekły pies. Cujo przez kilka dni osacza uwięzioną w wozie kobietę i jej coraz słabsze dziecko. A lato jest piekielnie gorące, co zresztą przepowiedziała „ciotka” Evvie, zanim kopnęła w kalendarz…

W powieści „Cujo” to właśnie te zwykłe ludzkie historie są najciekawsze: weterana Gary`ego Perviera, który w pojedynkę zdobył niemiecki bunkier we Francji, potulnej żony agresywnego mechanika, chcącej zapewnić jedynemu dziecku lepsze życie, rozpadającej się rodziny Trentonów. Nawet postacie drugoplanowe, jak to u Kinga, mają swój charakterek oraz swoją opowieść („ciotka” Evvie jest po prostu zachwycająca, podobnie jak Gary „Ale ja na to sram” Pervier). Wzruszająco opisany został Cujo i jego miłość do Bretta. Niestety, King w tej powieści jest do bólu realistyczny: nie oferuje nam happy endów. Bierzcie chusteczki i czytajcie. Warto.