„Ktokolwiek zmaga się z potworami, niechaj się ma na baczności, aby i on sam się nie stał potworem”.

„Klątwa wendigo” przedstawia dalsze losy Williama Jamesa Henry`ego, młodziutkiego asystenta monstrumologa (recenzja pierwszej części tutaj). Tym razem nasi bohaterowie zmierzą się z potężnym bytem z indiańskich wierzeń i, ratując przyjaciela Pellinore`a, niechcący przywloką to monstrum do miasta. Będzie się działo.

„Nazywają go atcen… Djenu… Outiko… Vindiko. Ma z tuzin różnych nazw w różnych językach. Jest starszy niż wzgórza, Willu Henry. Karmi się nami… A im więcej pochłonie, tym większy jest jego głód. Nawet kiedy się opycha, nadal głód mu doskwiera. Bo to głód, którego nigdy nie da się zaspokoić. Jedna z jego algonkińskich nazw znaczy dosłownie ten, który pożera całą ludzkość”.

Druga część serii „Monstrumolog” napisana jest z większym rozmachem: mniej tu obrzydliwości, a więcej społeczno-obyczajowego tła, co wychodzi książce na dobre. W „Klątwie wendigo” pojawia się wielu sławnych ludzi: Thomas Edison, Algernon Blackwood (autor opowiadania „Wendigo”), Henry Irwing, John Pemberton (twórca receptury Coca-Coli, którą Warthrop serwuje Willowi) oraz… Bram Stocker („Ten przeklęty Irlandczyk w kółko truje o wampirach”) i Abram von Helrung. Ten ostatni był swego czasu nauczycielem Pellinore`a i jego przyjaciela, jednak obecnie drogi monstrumologów się rozeszły. Warthrop, uważający się za człowieka nauki, jest oburzony propozycją von Helrunga, by do katalogu wynaturzonych gatunków włączyć niektóre stworzenia uważane dotąd za mityczne, a więc „nadnaturalnego pochodzenia”. Pellinore zaprzecza istnieniu takich stworzeń (nawet gdy „nieistniejący” wendigo morduje bliskie mu osoby). „Poważni” monstrumologowie uważają, że von Helrungowi namieszał w głowie jakiś owładnięty obsesją „pisarzyna”:

„Sam wiesz, że od kilku już lat coraz bardziej dziwaczeje. A ten cholerny Stroker nie daje mu spokoju. Teraz pojechał do Anglii, ale wysyła list za listem, a w nich pisze do von Helrunga o rzekomych naocznych świadkach, przytacza jakieś pamiętniki i wspomnienia, i takie tam. Von Helrung pokazał mi niektóre”.

W „Klątwie wendigo” Yancey w poruszający sposób opisuje życie biedoty miejskiej (głównie imigrantów), zwraca też uwagę na sytuację kobiet w tamtych czasach: siostrzenica van Helrunga, która lubi jeździć na bicyklu i przeczytała wszystkie książki pana Dickensa, wie o monstrumologii znacznie więcej niż Will Henry, ale te drzwi pozostają przed nią zamknięte.

„Prawdę mówiąc, byłem przekonany, że mówi prawdę, że byłaby zdolna podejść do prawie każdego potwora i odstrzelić mu łeb. Bez wątpienia miała duszę monstrumologa, tak tylko się złożyło, iż dusza ta przebywała w ciele dziewczyny.

– Jeszcze zobaczysz – zapewniła mnie. – Nadejdzie taki dzień, że tak zrobię. Nie możecie powstrzymywać nas bez końca, choćbyście nie wiem jak próbowali. Nadejdzie taki dzień, że otrzymamy nawet prawo głosu i wtedy przekonacie się, wy, nadęci mężczyźni”.

Druga część serii o badaczu potworów spodobała mi się bardziej. Z wymienianymi na okładce „Kronikami Wardstone” łączy ten cykl temat polowań na potwory oraz występująca w obu seriach relacja uczeń-mistrz. O ile jednak w „Kronikach” przemierzamy tereny głównie wiejskie, gdzie zaawansowaną technikę reprezentują wyroby miejscowego kowala, o tyle w „Monstrumologu” akcja rozgrywa się najczęściej w prężnie rozwijających się miastach, a nauka i technika zastępują magię i miecz.