Co by się stało, gdybyśmy najbardziej „obżerający się” naród pozbawili jedzenia? Oto apokaliptyczna wizja końca USA według Grahama Mastertona.

„Wyobraź sobie, że idziesz jutro do swojej osiedlowej Żabki, a tu wszystkie półki są puste. Zero mięsa, ryb, warzyw, ani jednego bochenka chleba. Wyobraź sobie, że każda restauracja i każda kawiarnia w twoim mieście została zamknięta, ponieważ bez odpowiednich produktów nie jest w stanie ci nic sprzedać. Żadnego Chłopskiego Jadła, Sphinxa, nawet McDonald`sa!

Jak myślisz, jak długo będziesz w stanie przetrwać?”

Zaczyna się w Kansas, na liczącej osiemdziesiąt pięć tysięcy akrów South Burlington Farm. Ed Hardesty, który po śmierci ojca i wypadku starszego brata niespodziewanie został dziedzicem gigantycznej farmy, odkrywa, że jego pszenica gnije w zastraszającym tempie. To samo dzieje się z uprawami w innych stanach: zgnilizna nie omija ani warzyw, ani owoców, ani nawet traw. Zaraza rozszerza się jak szalona, ale wpływowi politycy widzą w niej jedynie okazję do zdefraudowania kolejnych pieniędzy: senator Shearson tworzy fundusz ratunkowy (rzekomo dla farmerów z Kansas) i celowo opóźnia prace laboratoriów oraz wprowadza w błąd opinię publiczną, aby zebrać jak najwięcej datków od przemysłowców, zanim ci zrozumieją, że ofiarami zarazy będą wszyscy, nie tylko farmerzy z jednego stanu. Tymczasem wirus pojawia się już na każdej jadalnej uprawie. Ameryka jest w stanie przetrwać utratę rocznych zbiorów, ale gdy okazuje się, że całe rezerwy żywności zostały celowo zatrute, rozpętuje się prawdziwe piekło: w jednej chwili narzucona kultura i wypracowywane od stuleci normy społeczne przestają obowiązywać, a ludzie dopuszczają się czynów, których nie można już nawet nazwać barbarzyńskimi – „neandertalskie byłoby właściwszym słowem”.

„Na Brooklynie piętnaście kobiet znalazło się w pułapce i spłonęło żywcem w sklepie Woolwortha: wszystkie chciały uciec z suszarkami do włosów, rowerami, meblami ogrodowymi i kosmetykami. Ich ciała znaleziono poskręcane jak małe czarne małpki. Żadna z nich do ostatniej chwili nie wypuściła z rąk swoich łupów. Nad ranem żywności nie było już w żadnym sklepie i w żadnym barze czy w restauracji.

W telewizji wystąpił burmistrz Nowego Jorku:

– To, co w dzisiejszych godzinach obserwujemy, jest anarchią konsumentów. Nauczyliśmy ludzi w Stanach Zjednoczonych Ameryki, że jednym z ogromnych przywilejów życia w tym kraju jest łatwy dostęp do wszelkich dóbr. Przywilej ten nieoczekiwanie został zagrożony i ludzie nie potrafią się z tym pogodzić. Raczej rozerwą to miasto na strzępy, niż się na to zgodzą”.

Po zaledwie dwóch tygodniach opływający w dostatek naród sprowadzony zostaje do poziomu ekonomicznego Kambodży. Sojusznicy natychmiast odwracają się od upadłego giganta i pędzą bić pokłony nowemu supermocarstwu – Rosji:

„Jest wiele różnych sposobów, by sprawić, aby kraj wroga padł na kolana. W obecnych czasach nie potrzeba do tego bomby. Można zhakować komputery, zamknąć linie lotnicze, odciąć sieć telekomunikacyjną, energetyczną oraz systemy obronne. Można poprowadzić wybory prezydenckie danego kraju tak, by mieć pewność, że osoba, którą chce się manipulować, zostanie głową państwa.

Są również inne sposoby”.

W thrillerze katastroficznym Grahama Mastertona społeczeństwo konsumenckiego raju wykańcza się samo: przyzwyczajone do tego, że wszystkiego zawsze miało w bród, na nową sytuację reaguje paniką i agresją. Na początku książki autor wielokrotnie podkreśla gargantuiczność amerykańskich posiłków oraz marnotrawstwo jedzenia. Żona Eda wyrzuca na śmietnik świeżo przyrządzoną rybę, ponieważ mąż, zaalarmowany zarazą pustoszącą jego zbiory, spóźnił się na kolację, zaś przypominający zawodnika sumo senator Shearson przy każdej okazji daje prawdziwy popis obżarstwa:

„A wepchnął w siebie wiktuały następujące: zupę z żółwi, świeżego pstrąga, pieczone przepiórki, polędwicę z jagnięcia, boeuf en croute, różne sałatki, sery, a na koniec wypił gorącą czekoladę z kremem”.

„Głód” to jedna z lepszych książek Mastertona. Można się przyczepić do paru braków w logice czy przesadnie brutalnych scen seksu, które autor poradników seksuologicznych lubi, niestety, wrzucać do swoich powieści. Mimo wszystko jednak warto czasem zastanowić się, „co by było, gdyby…”, a książka Mastertona uświadamia nam, że niczego nie dostaliśmy na zawsze i rozmaite „gdyby” są całkiem realną opcją. Pamiętacie wiosenny lockdown i znikający z półek papier toaletowy?