„Co z naszej mowy wypada na wirażach czasu, a co w niej umocowane jest – na maksa? – ależ skąd! Umocowane na fest!”

Przyjemna, pełna staroświeckiego uroku lektura. Prawdziwa gratka dla kolekcjonerów słów, z upodobaniem studiujących słowniki.

Ancymonek, draka, szmizetka, oracja, filut i szlus zaprzeczają twierdzeniu, że coś, co jest archaiczne, przedpotopowe, zamierzchłe, nie może być atrakcyjne. Ile w tych słowach uroku i wdzięku, jakie bogactwo zniuansowanych znaczeń! Szkoda, że współczesny świat ceni tylko to, co jest na czasie, i unowocześnia wszystko na potęgę.

„Młodzi żyją w przekonaniu, że nic przed nimi nie było, a przynajmniej nic, o czym warto by wiedzieć. Pamiętam taki teleturniej, w którym uczestnik, uśmiechając się z pobłażliwą wyższością, wyjaśnił, że nie może nic wiedzieć na temat wydarzenia, o które go pytano, bo kiedy miało miejsce, nie było go jeszcze na świecie. Późne urodzenie uważał za rodzaj przewagi, która zwalnia z obowiązku posiadania jakiejś wiedzy. To, że prowadzący teleturniej – rzeczywiście mocno starszy gość – wiedział, co było przed pojawieniem się na świecie pierwszego człowieka, nic a nic zawodnika nie zastanawiało”.

(Michał Ogórek)

Katarzyna Kłosińska do wad naszych czasów dorzuca również ekshibicjonizm, przejawiający się nie tylko w zachowaniu, ale również w języku. Wystawiamy swą intymność na widok publiczny, zapominając o epoce, gdy pewne czynności jedynie delikatnie się sugerowało, i zamiast na przykład „Ubieram się”, mówiło się taktownie „Jestem w dezabilu”. Ewa Kuryluk podnosi z błota sponiewieraną cnotę, na której Grecy i Rzymianie zbudowali całą etykę, a którą dziś sprowadzono do czegoś, „co kobieta powinna mieć do ślubu, ale niekoniecznie…”.

„Człowiek cnotliwy to ten, który jest odważny, co znaczy, że nie jest ani zuchwały, ani – przeciwnie – tchórzliwy, to ten, który jest szczodry, a więc ani chytry, ani zbyt rozrzutny. Jest też prawdomówny, bo nie kłamie, ale też nie łamie zasad dyskrecji. Mówiąc językiem bardziej współczesnym, to ktoś, kto wypracował silną wolę i silny charakter, opanowując rozumem swoje namiętności i sterując nimi tak, by nigdy bezmyślnie nie wpływały na jego postępowanie”.

Zdaniem Kazimierza Orłosia w języku jak w lustrze odbija się głęboki kryzys w kulturze i obyczajach polskiego społeczeństwa: przywykliśmy do tego, że wulgaryzmy są na porządku dziennym, także w polityce, gdzie nazwanie kogoś rynsztokowym słowem świadczy nie o braku kultury, lecz o odwadze. Same wulgaryzmy stały się tak pospolite, że straciły swoją siłę rażenia, na co z kolei zwraca uwagę Przemysław Czapliński, rejestrujący zanik obelg w języku („Polska gama obelg zredukowała się do pięciu słów”). Wtóruje mu Marian Pilot, który z żalem obserwuje, jak standardowa telewizyjna polo-mowa wypiera oryginalne słowa nawet z niewielkich miejscowości: „Pół wieku temu niemal każda wieś mówiła własną odmianą rodzimego języka. Dziś zglajszachtowany, pozbawiony tych gwarowych dopływów, standardowy język polski samotnie usiłuje stawić czoła angielszczyźnie”. Wszystkie te tęsknoty za dawnym językiem, będącym odbiciem innej kultury i obyczajów, trafnie podsumowuje Wojciech Młynarski: „Teraz jakoś poziom nie ten”.

W „Zapomnianych słowach” archaizmy i regionalizmy, wydobyte z szufladek pamięci, otrzepane z kurzu, odchuchane i wypieszczone czułym wspomnieniem, prezentują się w całym swym blasku niczym niepowtarzalne, oryginalnej urody klejnoty, tak różne od dzisiejszych wytworów masowej produkcji. W natłoku „powszechnego szelestu, ciamkania i rozlazłości”, w epoce przedkładającej monotonię szarej jednakowości nad oryginalność i pazur, brakuje „burzliwej, lotnej energii” słowa „harmider”, „ujmującej prześcieradłowości” ochędóstwa („zapach ogrodowych sznurów z bielizną, coś także trochę okrągłego i bujającego się na huśtawce”), tak jak brakuje hec, beresienia, ancymonka i urwisa. Dziś mamy tylko świństwa i skandale, a hecnego hecarza, inteligentnego i dowcipnego, zastąpił prymitywny jajcarz (ewentualnie pospolita świnia). Szkoda, że ten „wyjątkowej urody raj językowy”, jakim jest polszczyzna, karczujemy z podobnym zapałem, co lasy.