„Kraj lat dziecinnych! On zawsze zostanie

Święty i czysty jak pierwsze kochanie”

Adam Mickiewicz

Miałam już okazję walczyć z odkurzaczem („Stukostrachy” Kinga). Tym razem przeżyłam skomasowany atak suszarki, karaoke i tostera.

Początek lata, upał i dmuchawce, i grupa dzieciaków z zabitej dechami wsi o nazwie Młyny – miejsca tak nieciekawego i fatalnie położonego, że nie chciałabym tam mieszkać nawet za dopłatą. Podejrzewam, że żaden normalny dzieciak również: radia i komórki w Młynach nie działają i nawet zwierzęta omijają ten zapomniany przez Boga spłacheć ziemi, położony między trakcjami elektrycznymi, dostarczającymi prąd dla centralnej Polski, bagnami pełnymi ścieków ze zrujnowanego obecnie kombinatu przetwórczego oraz autostradą, której powstanie było dla miejscowości gwoździem do trumny. W tym kombinacie stoi betonowy młyn, czarny od ognia, który strawił niegdyś niemal wszystkie zabudowania. Ramiona wiatraka są poskręcane od gorąca: „sterczą na wszystkie strony niczym wielkie korkociągi”.

„Olbrzymi, betonowy walec, ciemny jak bezksiężycowa noc, wyrastający z niemal bezkresnego pola żelastwa i kamieni, sprawia wrażenie, jakby się nad nami pochylał. Jakby to on się nam przyglądał, a nie my jemu”.

W całych Młynach jest zaledwie sześcioro dzieci: pochłaniający książki Ivo (narrator tej opowieści), jego najlepszy przyjaciel Piotrek, bliźniaki Karol i Justyna, Natalka, przejawiająca talent do wymyślania „poetycko-dziewczyńskich głupot” oraz Paweł – uczeń technikum, uważający się za dorosłego. I jest także Melka, siostra Iva, która rzadko coś mówi, ale kiedy już się odzywa, to zaczynają się kłopoty.

„To jest opowieść o tym, jak moja siostra ocaliła Młyny, nas, a może nawet i cały świat”.

„Czarny Młyn” Marcina Szczygielskiego to horror dla młodzieży, który otrzymał Grand Prix i zajął pierwsze miejsce w II Konkursie Literackim im. Astrid Lindgren, organizowanym przez Fundację „ABCXXI – Cała Polska czyta dzieciom”. Jury Konkursu wyróżnia książki „o wysokim poziomie artystycznym i etycznym, które z pełnym przekonaniem można polecać do czytania dzieciom i młodzieży”. O tym, że Marcin Szczygielski ma świetne pióro, nikogo, kto zna jego twórczość, przekonywać nie muszę. Opowieść o grupce dzieciaków z Młynów, trzymających się razem w każdej sytuacji i ramię w ramię stających do walki ze Złem, bardzo przypominała mi inną historię, w której banda życiowych frajerów z Derry w stanie Maine mierzy się z cyklicznie nawiedzającym miasto koszmarem. W obu powieściach dzieciaki nie mogą liczyć na pomoc dorosłych i muszą polegać jedynie na sobie, co wystawia na próbę ich przyjaźń (choć u Szczygielskiego nieoczekiwanym wsparciem okazuje się kapitalna „Babka”). Z próby tej zarówno bohaterowie „Czarnego Młyna”, jak i kultowego horroru „To” Stephena Kinga wychodzą zwycięsko, bo przecież nikt nie dorówna w lojalności dzieciom. Ich uczucia są czyste i prawdziwe, ich miłość bezinteresowna, a umysły żywe i otwarte. Być może z tego powodu dzieciństwo jest takim magicznym, niepowtarzalnym okresem, do którego przez całe życie wracamy w nostalgicznych wspomnieniach. W „Czarnym Młynie” Marcina Szczygielskiego, w „To” Stephena Kinga i w „Magicznych latach” Roberta McCammona na krótką chwilę znów stajemy się dziećmi – i chyba właśnie dlatego tak bardzo kochamy te książki. Są jak bilety do magicznej krainy, do której nie ma już powrotu.